#13 Strategia sprzedaży nieruchomości, czemu prawie nikt jej nie ma?

Podejście strategiczne sprzedaży nieruchomości. Co dzisiaj nowego w naszym podcaście i czego możecie się dowiedzieć?

  • jakie są składowe naszej strategii sprzedaży?
  • jak sprzedać drożej, mając podobną nieruchomości co konkurencja w okolicy?
  • jak robić marketing, aby był skuteczny i efektywny?
  • jak określić profil idealnego klienta?
    i wiele więcej!

?Subskrybuj podcast, co tydzień dostaniesz powiadomienie o nowych odcinkach i przyczyniasz się do jego rozwoju. Z góry dziękujemy ?

===== Chcesz nas poznać lepiej?

Odwiedź stronę internetową naszego biura nieruchomości: http://eteria.com.pl

Mail kontaktowy: podcast@eteria.com.pl

FB Nataliia Iali: https://www.facebook.com/nataly.yali/

FB Cezary Nocula: https://www.facebook.com/czarek.nocula

Insta Nataliia Iali: https://www.instagram.com/nataliia_iali/

Kanał: YouTube: https://www.youtube.com/channel/UCovS…

Facebook:  https://www.facebook.com/eteriaconsul…

Instagram:  https://www.instagram.com/eteria_cons…

#12 Jak znaleźć klienta na nieruchomość, kiedy wszystko inne zawiodło? Kreatywne metody pozyskiwania.

Dzisiaj opowiadam o tym, jak znaleźć klienta na nieruchomości w nieszablonowy sposób. Dowiesz się m.in.:

  • czemu dzisiaj jest to niezbędne, aby kreatywnie podchodzić do sprzedaży nieruchomości
  • sposoby offline na pozyskanie klienta
  • sposoby online na znalezienie kupującego

?Subskrybuj podcast, co tydzień dostaniesz powiadomienie o nowych odcinkach i przyczyniasz się do jego rozwoju. Z góry dziękujemy ?.

 

===== Chcesz nas poznać lepiej?

Mail kontaktowy: podcast@eteria.com.pl

Nasz kanał na YouTube

Nasz podcast na iTunes

Facebook Nataliia Iali

Facebook Cezary Nocula

Instagram Nataliia Iali

Facebook Eteria Consulting

Instagram Eteria Consulting

 

#11 RYZYKA przy kupnie oraz sprzedaży nieruchomości – gość adw. Rafał Horończyk

Cześć drogi Słuchaczu! Witamy Cię w naszym podcaście „Eteria Nieruchomości”, w którym dzielimy się naszym doświadczeniem biznesowym i mówimy tylko o tym, co faktycznie działa oraz przynosi efekty: o inwestycjach, rozwoju i możliwościach w nieruchomościach. Jeżeli to Cię interesuje i chcesz od życia czegoś więcej, to jesteś we właściwym miejscu. W dzisiejszym odcinku porozmawiamy o tym, jakie ryzyka przy kupnie nieruchomości mogą nas spotkać. Gość — Adwokat Rafał Horończyk. Z tej strony Cezary Nocula. Zapraszam Ciebie do wysłuchania! 

 

Cezary Nocula: Dzisiaj mam przyjemność gościć Rafała Horańczyka — naszego znajomego adwokata i prężnego przedsiębiorcę, który stoi na czele kancelarii rafałhoronczyk.pl i ma ogromne doświadczenie z nieruchomościami. A uwierzcie mi, niewiele jest niestety prawników, którzy tak naprawdę znają się na temacie. Z naszego doświadczenie, wiadomo, każdy mówi, że się zna, żeby wziąć pieniądze od klienta, ale jak przychodzi co do czego, to niestety bywa z tym różnie. Rafał pomagał nam w wielu naszych wyzwaniach, naszym Klientom i naprawdę już jest zaprawiony w rynku, na bojach w nieruchomościach i naprawdę jest godnym partnerem. Zaprosiliśmy go dlatego, że jest przykładem, ja to nazywam, trochę dinozaura, czyli naprawdę uczciwego prawnika, który jak już bierze jakąś sprawę, to jak coś się da zrobić, to mówi, że się da, jak mówi, że są małe szanse, to są małe szanse. Także, cześć Rafale!

 

Rafał Horańczyk: Cześć Cezary! Witam wszystkich słuchających! Bardzo dziękuję za miłe słowa. Faktycznie tak nam się zdarza, że staramy się uczciwie do tych wszystkich tematów podchodzić i kiedy wiemy, że jesteśmy w stanie pomóc, to o tym mówimy, a kiedy widzimy, że może być cienko, to proponujemy inne rozwiązania. 

 

C.N: Super. Jakbyś Rafale mógł powiedzieć dwa, trzy słowa naszym słuchaczom, w ogóle, w jakich gałęziach prawa się poruszasz, jak to u Was wygląda, czy się zajmujecie w kancelarii.

 

R.H: Wiesz, co, w naszej kancelarii, postanowiliśmy skupić się na pomocy prawnej przedsiębiorcom. Bardzo wielu z nich to są właśnie firmy pośredniczące w obrocie nieruchomościami — mamy takich stałych klientów kilku, z niektórymi słyszymy się prawie codziennie, niektórych słyszę co pół roku, ale niezmiennie staramy się im pomagać i dostarczać pewien taki support* między innymi przy trudnych wypadkach prawnych, które nieraz się zdarzają przy przeprowadzaniu transakcji w ramach pośrednictwa nieruchomości. Czasem w trakcie udaje się jakoś pomóc, a czasem niestety musimy zadziałać po fakcie, kiedy musimy coś naprawić. 

 

C.N: Tak, faktycznie z mojego doświadczenia, jak już się idzie do prawnika, to niestety prawdopodobnie już się woda z kołyski wylała. I też po to ten odcinek nagrywamy wraz z Rafałem, żeby pewne historie, typowo z doświadczenia, opowiedzieć: czego unikać, na co uważać, jakie wnioski wyciągnąć dla siebie z tych historii, aby albo przeciwdziałać, albo w pewne rzeczy w ogóle nie wchodzić, albo, jak już się wydarzy coś takiego, o czym Rafał będzie mówił, to jak przeciwdziałać tym ryzykom, które są w nieruchomościach. Bo tak się mówi, że nieruchomości są bezpieczne, bezpieczne — pytanie, co Rafał na ten temat sądzi. A jak to właśnie, Rafale, z Twojego doświadczenia, w jakich momentach trwania transakcji klienci przychodzą do Was statystycznie najczęściej? Jak to z Twojego doświadczenia wygląda?

 

R.H: Często przychodzą jeszcze w trakcie trwania tej transakcji, po to, żeby zachować przy niej maksymalne bezpieczeństwo. Aczkolwiek najczęściej przychodzą już po zawarciu umowy przedwstępnej, po tych pierwszych ustaleniach z drugą stroną, kiedy okazuje się, że ta transakcja nie idzie tak gładko, jak sobie zakładali: kiedy druga strona nie chce finalnie zawrzeć tej umowy, gdy już po tej transakcji, nawet wiele lat po niej, okazało się, że było z nią coś nie tak i coś właśnie trzeba przy niej naprawić. 

 

C.N: Czyli nawet po latach od zawarcia transakcji klienci czasem przychodzą? 

 

R.H: Tak, mamy taki jeden przypadek, gdy po latach Pani, która kupiła mieszkanie, dowiedziałaś się, że delikatnie mówiąc, z księgą wieczystą tego jej mieszkania było coś nie tak. Otóż pierwotnie, kiedy nabywała spółdzielcze/własnościowe prawo do lokalu, była święcie przeświadczona, że mieszkanie nie ma urządzonej tej księgi wieczystej, a dopiero później się okazało, że ta księga jest i można powiedzieć, że samo mieszkanie / sam lokal, żył dwoma życiami. Jednym w ramach swojej księgi wieczystej, która okazało się, że jest, a drugim bez tej księgi, gdy się miało okazać, że to ona stała się uprawnioną do tego właśnie mieszkania.

 

C.N: Aha, a jak się o tym dowiedziała?

 

R.H: Jakoś totalnie przypadkiem. Tutaj chyba chodziło o to, że zwróciła się do niej firma, która udzieliła pożyczki pierwotnym uprawnionym do tego lokalu. 

 

C.N: Tym poprzednim właścicielom, tak? 

 

R.H: Tym poprzednim właścicielom. Z żądaniem, żeby przyjęli z powrotem to mieszkanie, jako swoją własność, ponieważ stanowiło ono przedmiot zabezpieczenia w umowie z przewłaszczeniem na zabezpieczenie. 

 

C.N: Wow, czyli Ci poprzedni właściciele mieli umowę z firmą pożyczkową i oni chcieli jakby ten lokal przejąć?

 

R.H: Wręcz przeciwnie, Ci poprzedni właściciele tę pożyczkę spłacili, tylko taka, jaka jest istota tej umowy z przewłaszczeniem na zabezpieczenie, właścicielem mieszkania stała się firma dająca pożyczkę, na wypadek, gdyby ta ich pożyczka nie została spłacona. Z tym że tutaj ta pożyczka została spłacona i firma wręcz sama chciała się pozbyć uprawnienia do tego lokalu, żeby ktoś jej w przyszłości nie posądził o to, że pieniądze z pożyczki owszem wzięła, a mieszkania nie oddała. Tylko że, widzisz, dziwna sytuacja, bo nawet Ci właściciele uwcześni, też nie byli do tego mieszkania uprawnieni, ponieważ zdążyli je sprzedać w ramach umowy sporządzonej w formie aktu notarialnego. 

 

C.N: A pytanie, czy ta kupująca w ogóle wiedziała, że jest jakieś przewłaszczenie, jak to kupowała? 

 

R.H: Nie, nie wiedziała tego. Ta informacja została… 

 

C.N: Zatajona.

 

R.H: Zatajona, być może zapomniana przez sprzedających.

 

C.N: Yhy, no bo sprzedający, tak się domyślam, wiedzieli o tym, czy…? No chyba ciężko nie wiedzieć, jak się pożycza pieniądze i to z przewłaszczeniem. 

 

R.H: Powiem tak, możliwe, że tajemnicę w tym przedmiocie, Ci właściciele zabiorą wręcz ze sobą do grobu. Nie jesteśmy w stanie tego ustalić. Też trudno nam tutaj to wnioskować. 

 

C.N: A może, jakbyś powiedział tak dwa, trzy słówka, bo rzucamy temat — umowa przewłaszczenie — to jakbyś tak tylko wytłumaczył naszym słuchaczom, cóż to jest, bo to jest taka dosyć specyficzna umowa. 

 

R.H: Otóż tak: jest to umowa w oparciu o umowę pożyczki. Przyjmujemy, że jedna osoba pożycza drugiej pieniądze i ta osoba, która te pieniądze przyjęła, przekazuje na własność, swojemu pożyczkodawcy, jakiś przedmiot. Może to być mieszkanie. Umawiają się w ten sposób, że do czasu, aż ta pożyczka nie zostanie spłacona w pełni, właścicielem tego mieszkania pozostaje ta firma, która dała pożyczkę. Nie zmienia to faktu, że pożyczkobiorca może dalej w tym mieszkaniu mieszkać, ale nie jest formalnym właścicielem tej nieruchomości, więc nie może na przykład jej sprzedać.

 

C.N: Aha, czyli tamta firma była już wpisana w księdze wieczystej, jako nowy właściciel? 

 

R.H: Tak, była wpisana w księdze wieczystej, jako nowy właściciel.

 

C.N: A mieszkanie zostało sprzedane jeszcze kolejnym właścicielom. 

 

R.H: No taki psikus; mieszkanie zaczęło żyć dwoma życiami: jednym spoza księgi, jednym z księgi. 

 

C.N: A jak ta sprawa się skończyła? Bo szczerze mówiąc, pierwszy raz się spotykam z czymś takim, z takich dużych uchybień, rzekłbym. Chociaż to lekko powiedziane! Jedna firma jest właścicielem, sprzedaje w ogóle ktoś inny, ktoś to kupuje w sumie… Właśnie, jak to jest? Ta Pani, co kupiła, to stała się właścicielką? Jak to się skończyło pod kątem wszelakim?

 

R.H: Droga była długa. Wielokrotnie nam się wydawało, że skończy się, o tyle negatywnie, że będziemy musieli całą sprawę wyjaśniać na drodze sądowej, lecz udało się skutecznie doprowadzić do stanu kiedy, ta pani kupująca stała się właścicielem również wpisanym do księgi wieczystej. Nasza rola tu polegała na tym, żeby tak delikatnie przeprowadzić cały temat pomiędzy tą firmą pożyczkową a sprzedającymi, żeby nie było potrzeby kierować tej sprawy do sądu. O ile bylibyśmy pewni tego, że udałoby się to rozwiązać pozytywnie, o tyle bylibyśmy również pewni tego, że cały temat zająłby nie kilka miesięcy, ale kilka lat, a też trzeba pamiętać, że kiedy sprawa trafia do sądu, wchodzi tutaj taki czynnik, który może dawać jakieś nieprzewidywane wydarzenia. Stąd bardzo się staraliśmy….

 

C.N: Uniknąć sądu?

 

R.H: Żeby tego sądu uniknąć, tak jest. 

 

C.N: Tamta firma współpracowała, rozumiem, we wszystkim i po prostu chciała zakończyć tę sprawę tak jak i Wy, tak?

 

R.H: Tak, firma pożyczkowa współpracowała od początku. Wręcz oni sami się odgrażali, że jeżeli nie uda się doprowadzić sytuacji do szczęśliwego zakończenia, w postaci wypisania ich z tej księgi wieczystej, to oni sami zdecydują się kogoś pozwać. Zauważ, jaka to była kuriozalna sytuacja! Osoba wpisana jako właściciel nieruchomości idzie do sądu po to, żeby stwierdzono, że ona tym właścicielem nie jest. 

 

C.N: No tak, kuriozum. A czemu tej firmie pożyczkowej na tym tak mocno zależało?

 

R.H: Wyobraź sobie, że ktoś by się dowiedział, o tym, że pomimo tego, że została spłacona pożyczka, to ta firma, cały czas jest właścicielem. No ktoś by powiedział: „Kasę wzięli, ale mieszkania nie oddali. No to kolejni oszuści, lichwiarze”.  Wiesz, wiele firm pożyczkowych działa zupełnie uczciwie i tutaj należy oddać również to, że tak właśnie działali. Wiec pozornie na swoją niekorzyść, ale chcieli właśnie doprowadzić sprawę do takiego końca, że mogli zostać odczytani, jako zupełnie uczciwi. Z ich twierdzeń wynika, że oni przez wiele lat próbowali przekonać tych państwa, co finalnie sprzedali nieruchomość, do tego, żeby się kurcze stawili u tego notariusza i przyjęli z powrotem tę nieruchomość, a tej współpracy nie było.

 

C.N: Aha, oni zapomnieli, sprzedali, jak to niektórzy klienci. A powiedz mi Rafale, jak Twoim zdaniem, ta klientka co kupowała — a właśnie, ona kupowała to bezpośrednio, przez pośrednika, jak w ogóle doszło do tej transakcji, że doszło do takich uchybień, jak pamiętasz?

 

R.H: Z tego, co wiem, nieruchomość i ogóle transakcja, była prowadzona bez pośrednika. Co można było zrobić na tamtym etapie, żeby do całej tej sytuacji nie doszło? Tutaj jawi się, takie rozwiązanie, żeby zweryfikować jednak dodatkowo to oświadczenie spółdzielni. Istnieje możliwość wykupienia (za stosunkowo niewielką kwotę; to jest chyba kilkadziesiąt złotych od jednej sztuki), żeby wpisać adres konkretnej nieruchomości i otrzymać informację, że albo ma założoną księgę (dostajemy od razu numer tej księgi, jesteśmy w stanie zweryfikować przez internet, kto jest wpisany jako właściciel tej nieruchomości) albo otrzymujemy informację, że tej księgi wieczystej nie ma i dopiero najczęściej przy tej transakcji, którą planujemy, ta księga zostanie założona.

 

C.N: To też, może dopowiem od siebie, nawet nie trzeba płacić za księgę wieczystą. Jak chce się zweryfikować czy jakaś księga jest, to po prostu wystarczy wpisać adres nieruchomości i jeżeli ta księga jest, no to można ją kupić, jeżeli jej nie ma, no to jakby…

 

R.H: Tak, nawet się nie płaci. W momencie, kiedy jest informacja, że księgi nie ma, to nawet wychodzi bezkosztowo.

 

C.N: To zajmuje trzy minuty, a można sobie każdą nieruchomość, którą się kupuje, bo zakładam, mało kto kupuje kilka nieruchomości dziennie, żeby nie miał dwóch minut, żeby to sprawdzić. Także to dosyć prosta rzecz, a pomaga. Tutaj spółdzielnia zaświadczyła nieprawdę, co z naszego doświadczenia zdarza się dosyć regularnie i już niejednokrotnie notariusz nas odsyłał do spółdzielni, bo spółdzielnia popełniała jakieś błędy. I to nie było raz, dwa, trzy razy, tylko co któryś case. Mimo że spółdzielnia tych zaświadczeń wystawia pewnie kilka/kilkanaście dziennie, no to czasami robią błędy, ale tutaj, jak Rafale mówisz, to naprawdę, zapomnieć o księdze wieczystej – dosyć spory błąd.

 

R.H: No tak, bo gdyby o tym pamiętano, to całą sytuację dałoby się dużo prościej wyprostować — w tamtym momencie na przykład, przed transakcją, albo ta pani, która kupowała, mogłaby stwierdzić, że nie ma ochoty na przeprowadzanie całej tej ryzykownej akcji, że znajdzie sobie inną nieruchomość. Bądź na przykład mogłaby stwierdzić, że skoro mamy takie wady prawne, to porozmawiajmy o niższej cenie tej nieruchomości.

 

C.N: Rafale, jakiego jeszcze typu case’y spotykaliście? Ten, co opowiadałeś, to naprawdę był hardcorowy, ale chyba macie jakieś takie, powiedzmy, co się częściej/regularnie zdarzają?

 

R.H: Pewnie również i Wam się zdarzało, że już po zawarciu umowy przedwstępnej, nawet w formie aktu notarialnego, któraś ze stron transakcji się rozmyśliła/stwierdziła, że coś takiego się wydarzyło, że finalnie nie chcą odpowiednio kupić czy sprzedać tej nieruchomości.

 

C.N: Mają do tego prawo.

 

R.H: Mają do tego pełne prawo, oczywiście, tylko że troszeczkę inaczej to prawo wygląda, kiedy zdecydowali się zabezpieczyć całą transakcję zadatkiem. Czyli kupujący przekazał sprzedającemu część ceny (najczęściej to jest wręczane przy zawarciu umowy przedwstępnej), ale jedna strona na drugą ma taki musik, że jeżeli druga strona doprowadziłaby do sytuacji, że do transakcji nie dochodzi, to ponosi negatywne konsekwencje. Na przykład może utracić tę kwotę zadatku, pomimo tego, że właściciel nieruchomości się po drodze nie zmienił. Taką sytuację mieliśmy teraz stosunkowo niedawno. Sama transakcja miała miejsce dwa lata temu, a dosłownie kilka dni temu odebraliśmy wyrok sądu drugiej już instancji, stwierdzający rację naszego klienta. Ale może zacznę od początku. To był początek pandemii, kiedy nasz klient postanowił przeprowadzić się z miasta gdzieś na wieś i nawet wypatrzył sobie mieszkanie, które mu odpowiadało. Rozmowy ze sprzedającymi trwały, pamiętam, kilka miesięcy, ale w końcu dogadali się zarówno co do ceny, jak i co do tego, że zawrą umowę przedwstępną.

 

C.N: Rozmowy w sprawie zakupu jakieś nieruchomości, tak?

 

R.H: Tak jest.

 

C.N: I tam były prowadzone bezpośrednio?

 

R.H: Tak, tam również właśnie nie było pośrednika. Po wielu miesiącach dogadali się co do kwoty i co istotne ustalili pewną kwotę zadatku. Zawarli umowę przedwstępną, ustalając, że w ciągu trzech miesięcy zawrą umowę przyrzeczoną. Tutaj kupujący chciał sobie dać czas na załatwienie formalności związanych z uzyskaniem finansowania zakupu — oczywiście odpowiednim kredytem. Kiedy już się zwrócił do sprzedającego z informacją, że to finansowanie ma zapewnione, sprzedający już nie był tak bardzo chętny, żeby sprzedać; twierdził, że sytuacja zrobiła się niepewna w związku z pandemią.

 

C.N: Po prostu zwalał na pandemie, że coś tam jest nie tak.

 

R.H: Tak, zwalał na pandemie, że coś jest nie tak. Dosyć mętne tłumaczenia otrzymywaliśmy. I tak jak mówiłem, sprawa zakończyła się w sądzie, te tłumaczenia po drodze, też się zmieniały. W każdym razie zaproponował, że on tę kwotę zadatku, którą przyjął, odda, ale nie odda drugiej części tego zadatku, czyli łącznie dwukrotności, stwierdzając, że do transakcji nie doszło z przyczyn obiektywnych, niezawinionych przez nikogo, a już na pewno nie przez niego.

 

C.N: Yhy, czyli zwalał jakby na pandemię, tak?

 

R.H: Zwalał na pandemie.

 

C.N: A to nie jest jakby taki czynnik trzeci? Nie mógł się tym podeprzeć?

 

R.H: Powiem tak, jeżeli w tej konkretnej sytuacji udałoby mu się wykazać, jak ta pandemia wpłynęła konkretnie na jego sytuację – w ten sposób, że lepiej, żeby tego domu nie sprzedawał – no to owszem, mogłoby się to nawet powieść, ale tutaj było takie luźne stwierdzenie: „No pandemia, no niepewność, no może on stracić pracę, to może w sumie tej transakcji nie róbmy”. Brakło tego konkretu, tego, w jaki sposób ta pandemia przekładała się na jego sytuację.

 

C.N: Bo on tam bez prawnika, rozumiem, się tłumaczył? Czy miał jakiegoś?

 

R.H: Tak, tłumaczył się bezprawnika; był święcie przekonany, że zdoła przekonać tych naszych klientów do rezygnacji z tej kwoty.

 

C.N: A o jakiego rzędu kwotę chodziło?

 

R.H: To chodziło o kwotę rzędu kilkunastu tysięcy złotych.

 

C.N: Aha, okej.

 

R.H: Tutaj wkroczyliśmy w momencie, kiedy oświadczyliśmy w imieniu klienta, że okej, finalnie on nie chce tej nieruchomości (istniałaby oczywiście możliwość, żeby się udał do sądu, z żądaniem stwierdzenia, że może się stać właścicielem tej nieruchomości, dzięki temu, że zawarli tę umowę w formie aktu notarialnego), ale stwierdził, że już nie chce mieć z tym państwem nic wspólnego i żąda zapłaty przez nich tej drugiej części zadatku. Ci coś tam nam nawet odpowiedzieli, stwierdzając, że są nam w stanie zaoferować, pamiętam, maksimum 1/6 kwoty, której się domagaliśmy, czyli jakąś tam małą część tego zadatku. Nasz klient na tyle podenerwował się całą sytuacją, że stwierdził, że nie przyjmie takiej propozycji i widząc, że nie uda się tego załatwić polubownie, zdecydowaliśmy się na drogę sądową.

 

C.N: Okej i jak się sprawa skończyła?

 

R.H: Udało nam się uzyskać nakaz zapłaty na zapłatę tej kwoty; ten nakaz został doręczony, tym państwu co sprzedawali, obecnie już pozwanym w sprawie i zdecydowali się, ze swoim prawnikiem, nie tylko złożyć sprzeciw od tego nakazu zapłaty, ale również wytoczyć przeciwko nam powództwo wzajemne. To jest interesująca konstrukcja — zrobili tzw. powództwo rebus sic stantibus

 

C.N: A co to jest?

 

R.H: Chcieli dążyć do stwierdzenia, że tej umowy przedwstępnej, dotyczącej zakupu tego mieszkania, w ogóle nie doszło z uwagi na to, że miały miejsce na tyle nadzwyczajne okoliczności, że sąd biorąc pod uwagę równość stron/ich dobro, stwierdziłby, że do tej umowy w ogóle nie doszło.

 

C.N: Mimo tego, że była podpisywana notarialnie, tak?

 

R.H: Mimo tego, że była podpisywana notarialnie. Wspominana pandemia miała sprawić, że tej umowy w ogóle nie ma. Tylko nie przewidzieli jednej kwestii, że: wytaczając powództwo wzajemne, tworzą zupełnie nową sprawę, w której jest też dużo większa tzw. wartość przedmiotu sporu. Oni w tym momencie atakowali całą umowę dotyczącą nieruchomości. Tam była kwota około 400 tysięcy złotych. I tak jak nasz pozew dotyczył kwoty kilkunastu tysięcy złotych i od tej kwoty zapłaciliśmy 5% tytułem opłaty sądowej, tak oni w tym momencie powinni zapłacić 5% z tej kwoty kilkuset tysięcy złotych, stwierdzając, że całej umowy w ogóle nie ma. Patrząc po działaniach drugiej strony, to wyglądało tak, jakby się dopiero w tym momencie o tym zorientowali i nie przedstawili tej informacji klientowi. Dopiero później, w międzyczasie jakoś.

 

C.N: To klient się pewnie zdziwił, że chronił swoje kilkanaście tysięcy, a miał zapłacić 5% z 400, no to 20 tysięcy.

 

R.H: No tak, przyjmijmy, że to jest ta kwota 20 tysięcy złotych.

 

C.N: A sprawa, jak mniemam, też mocno niepewna. Albo bardziej mała szansa.

 

R.H: Absolutnie niepewna. I tak jak mówiłem, w związku z tym, że nie dało się wykazać tego konkretnego wpływu pandemii na sytuację tych państwa, to wręcz sprawa przegrana. Czyli oni by sobie włożyli te 20 tysięcy złotych, zapłacili swojemu prawnikowi i zapłacili jeszcze naszemu klientowi, za to, że skorzystał z naszej pomocy, bo zasada jest taka, że przegrany opłaca w pełni wygranego.

 

C.N: No tak, czyli to też w sumie taki przykład, że jak nie masz racji, to lepiej się nie kłócić, albo jak już kłócić, to wziąć jakiegoś dobrego prawnika, bo z tego, co mówisz, to chyba tamta kancelaria nie za bardzo wiedziała, co robi.

 

R.H: Tak, ogólna zasada jest taka, że kiedy się zorientujemy, że błąd jest po naszej stronie, to im wcześniej się z tego wycofamy, tym lepiej. No tutaj, tak jak mówię, sprawa była toczona jeszcze przez drugą instancję — w zasadzie do końca.

 

C.N: A czasami doradzasz klientom — jak przychodzi do Ciebie klient, mówi swoją sytuację (zrobiłem to, to i tamto), to czasami mówisz tak klientom wprost: „No słuchaj, tutaj lepiej się przyznać i wziąć to na klatę”. Jakie macie w ogóle podejście w kancelarii do tego typu tematów? Czy idziecie w zaparte?

 

R.H: Każdą sprawę poprzedzamy analizą, na ile jest szansa, że uda się uzyskać to powodzenie. Są sytuacje takie, że mówimy, że prawie na pewno się uda, to co nasz klient zamierza zrobić.

 

C.N: A jak jest case, że jest raczej przegrana pozycja w dużym procencie?

 

R.H: Jeżeli jest duża szansa na przegraną, no to proponujemy podjęcie jakichś rozmów polubownych z drugą stroną, wskazując, że jesteśmy w stanie do tego sądu iść. Ale jeżeli się to nie powiedzie, to odradzamy to, przyjmując, że już w tym momencie ryzyko jest za duże. Tak jak mówię, gdyby nasz klient przegrał, to nie tylko straciłby koszty opłaty sądowej, które poniósł, ale jeszcze musiałby ponieść koszty, które poniosła druga strona, broniąc się przed tym niezasadnym roszczeniem.

 

C.N: Okej, super. Super — no może nie dla tego klienta, co przegrał.

 

R.H: Zdarza nam się, że po takiej analizie klient stwierdza, że jednak chce spróbować. My oczywiście w tym momencie w sądzie walczymy jak lwy.

 

C.N: A jak Twoim zdaniem Rafale, można było rozwiązać to najlepiej dla tego klienta sprzedającego?

 

R.H: Sądzę, że gdyby na etapie przedsądowym odpowiedział na nasze wezwanie do zapłaty, dał jakąś rozsądniejszą ofertę, niż zapłatę 1/6 należnej kwoty, to nasz klient, stwierdziłby, że całość nie jest warta tego zachodu, żeby kierować sprawę do sądu i by się tą kwotą zadowolił. Zasada jest taka: kiedy się już zorientujemy, że w jakiś sposób błądziliśmy, popełniliśmy błąd, to z tego błędu trzeba się starać jak najszybciej wyjść. No i tym wyjściem, byłaby właśnie tutaj rozsądna propozycja ugodowa.

 

C.N: No tak, właściwie, tak z naszego doświadczenia, tak mi się wydaje, że jakakolwiek rekompensata (za czekanie kupujących i pewnie staranie się o kredyt) by im wystarczyła, żeby ich nie pozywać dalej do sądu. To bardziej był case użycia umiejętności miękkich i porozumienia się przez te dwie strony, żeby dojść do jakiegoś consensusu. Nie odpali 20 tysięcy, ale 10 czy nawet 5. Cokolwiek.

 

R.H: Tak. Żeby to nie była kwota symboliczna, żeby nasi klienci byli po prostu usatysfakcjonowani. Też powiedzmy sobie, od nas dostali rekomendacje, że idziemy do sądu, jak po swoje.

 

C.N: No tak, bo ludzie czasami sobie nie zdają sprawy, że czas też kosztuje. Jak ktoś się stara, to ta rekompensata, jest tak jakby… nie dość, że oni muszą szukać kolejnego mieszkania, to jeszcze stracili czas na procedury kredytowe itd., itd. No dobra Rafale, to teraz, czy macie jeszcze jakiś ciekawy case? Nie wiem, może choćby coś w zakresie troszkę innym — jakichś działek. Coś Tobie przychodzi do głowy?

 

R.H: Mógłbym Ci opowiedzieć o takim case’ie, który, może Ci się spodobać o tyle, że transakcja była przeprowadzona z pośrednikiem.

 

C.N: O super.

 

R.H: Tylko że pani, która sprzedawała nieruchomość, stwierdziła, że ona zrobili lepiej i zrobiła sobie tylko krzywdę. Tak wchodząc w większe szczegóły: pani sprzedająca była z zagranicy, jak sobie przypominam, chyba nawet w ogóle z innego kontynentu i zawarła umowę pośrednictwa sprzedaży swojej działki z pośrednikiem z Polski. I ten pośrednik działał sobie swoim rytmem celem znalezienia odpowiedniego kupującego. Tutaj nie pamiętam dokładnie, co się pani nie podobało — czy ogólnie sposób obsługi, czy tempo tej obsługi — i stwierdziła, że poszuka sobie kupującego na własną rękę. Znalazła takiego. Nawet drogą korespondencyjną zawarli ze sobą umowę przedwstępną, ale zwykłą pisemną, nie w formie aktu notarialnego. Chyba tutaj też celem było uzyskanie finansowania przez kupującego. No i kiedy pani sprzedająca dostała informacje, że to finansowanie jest zapewnione, przyleciała specjalnie do Polski wydając blisko 2 tysiące złotych na bilety (wtedy one nie były tanie).

 

C.N: Czyli rozumiem, że sprzedająca sprzedawała przez pośrednika, pośrednik był nieskuteczny, znalazła sama kupującego i z nim podpisała listownie umowę.

 

R.H: Wiesz, co, patrząc na dalszą część historii, życzyłbym jej takiej nieskuteczności, jaką się „wykazał” ten pośrednik. Ponieważ, w międzyczasie okazało się, że ten pan kupujący, kupić tej nieruchomości nie może ot, tak sobie, ponieważ państwo nie wzięli pod uwagę, że sprzedawana jest działka rolna. A w tym momencie, jeżeli taka ma powyżej 1 hektara, a tutaj ta działka miała powyżej 1 hektara, do transakcji potrzebna jest zgoda Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa, w skrócie KOWR. Gdyby, jakimś sposobem, notariusz pozwolił na zawarcie takiej umowy, to byłaby ona z mocy samego prawa nieważna i nie mogłaby doprowadzić do zmiany właściciela nieruchomości.

 

C.N: Czyli rozumiem, że klientka przyleciała z zagranicy specjalnie już na umowę końcową i notariusz jej na umowie powiedział, że nie przeprowadzi? Jak to wyglądało?

 

R.H: Była przekonana, że wszystkie formalności są dograne do końca i że przyjeżdża wyłącznie dopełnić tą jedna ostatnią formalność w formie podpisania umowy. Nie zadbała tutaj o uzyskanie tej wiedzy, jakie te formalności do końca są potrzebne. Głęboko wierzę w to, że gdyby to robiła ze wsparciem zaangażowanego już przez siebie pośrednika, to by jej powiedział, że to trzeba jednak troszeczkę inaczej przeprowadzić, żeby faktycznie taka zgoda tego KOWR-u się pojawiła i żeby faktycznie przeprowadzić tę transakcję do końca.

 

C.N: No tak, czyli klientka trochę poszła po swojemu i tutaj niekoniecznie jej się to w tym wypadku opłaciło. A kto i z czym do Was przyszedł? W jakim przypadku? To ten kupujący się do Was zgłosił, czy sprzedająca?

 

R.H: Przyszedł do nas pośrednik, wtedy kiedy już się całe mleko wylało i kiedy już byli na siebie tak wszyscy wkurzeni, że nawet gdyby chcieć tę transakcję przeprowadzać od nowa (co byłoby możliwe), to jednak z uwagi na to, że, już pewne koszty zostały poniesione, że pewne oczekiwania już nie zostały spełnione, to tylko i wyłącznie się wszyscy ze sobą pokłócili. Pani wróciła sobie do swojego miejsca zamieszkania, kupujący też już nie chciał z nią rozmawiać. Każdy na każdego stwierdził, że jest niepoważny/niekompetentny i, że biznesów robić razem nie będą.

 

C.N: Aha, czyli popularnie mówiąc, transakcja się rozleciała na wszystkie sposoby.

 

R.H: Tak jest. Tak jak mówię, dałoby się to doprowadzić, ale już ten kapitał zaufania został utracony bezpowrotnie, jak się okazało.

 

C.N: Z naszego doświadczenia też takie case’y regularnie przerabiamy, że jak już dochodzi czasami do bezpośrednich rozmów — dlatego, my też często, jak pośredniczymy w transakcjach, to my jesteśmy jednak tym buforem między kupującym a sprzedającym. No też nie ze względu, żeby się tam nie kłócili, chociaż to czasami jakby pomaga, bo my przeważnie mamy bardzo dobre relacje z jedną i drugą stroną, a kupujący ze sprzedającym jakby…. nie jest to czasami nawet konieczne, żeby się jakoś super lubili, bo my jesteśmy od tego, żeby te sprawy załatwiać. Ale też druga rzecz, pod tym kątem prawnym, jak widać w tych przypadkach, dobry pośrednik pewnie by doradził, jak to rozwiązać i co jest potrzebne, no bo już przerabiał tych case’ów.

 

R.H: Oczywiście. To by była zupełnie rutynowa transakcja, bo na co dzień obecnie nie-rolnicy kupują działki rolne. Trzeba to przeprowadzić odpowiednio, ale jest to jak najbardziej do przeprowadzenia.

 

C.N: Także tutaj, ta oszczędność czy to może była niekompetencja tamtego pośrednika, który się ociągał…

 

R.H: Ostrożnie z tym ociąganiem się, bo wiesz, te oczekiwania klientów, czasem są tak duże, że nawet najlepszy pośrednik ich nie spełni. No i wtedy, gdy ktoś uważa, że wie lepiej, to nie zatrzymasz, no nie powstrzymasz kogoś przed takim działaniem.

 

C.N: No tak, czasami jakby domniemania klientów są różne, ale to mogło im się wydawać. Też czasami mamy tak, że klient chce, żeby im sprzedać mieszkanie w trzy tygodnie, a jak się nie sprzedaje, to w ogóle co my robimy.

 

R.H: Do niczego ten pośrednik. Przecież pisaliście na stronie, że jedno się sprzedało w trzy dni. Umówmy się, niekażdorazowo tak się uda.

 

C.N: Takie rzeczy się bardziej zdarzają, niż co drugą nieruchomość sprzedajemy w trzy dni. To jakbyśmy brali chyba inne prowizje, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Tutaj trochę mnie dziwi, że pani była z zagranicy i zamiast skorzystać z kogoś innego, to sama chciała to przeprowadzić. Też trochę taki wniosek, że jak coś umiesz robić, to rób to sam, z naciskiem na „jak umiesz robić”. Jak ktoś nie potrafi naprawiać silników, to może niech się za to lepiej nie zabiera, no bo…

 

R.H: Zrobi sobie krzywdę.

 

C.N: Tak. Czasowo, kosztowo, emocjonalnie — pewnie troszkę tę panią kosztowało.

 

R.H: A tak to sobie tylko przyjechała na chwilę do rodzinnego kraju, ale raczej ten wizyty pozytywnie wspominać nie będzie.

 

C.N: Rafale, to myślę, że już tutaj wystarczająco takich fajnych historii przytoczyłeś. Jakbyś to Rafale podsumował? Jakieś wspólne wnioski dla naszych słuchaczy — co mogliby z tego wziąć i wdrożyć w swój sposób działania, postępowania, myślenie?

 

R.H: To znaczy, myślę, że zupełnie uczciwie należy powiedzieć, że większość transakcji na rynku nieruchomości odbywających się bezpośrednika, pójdzie jakoś tam dobrze. Nie wystąpią te czynniki losowe sprawiające, że transakcja się nie uda, dwie strony są pełne dobrej woli i dzięki temu nie ma żadnych takich nieporozumień w trakcie rozmów. Niemniej, jednak kiedy już idzie w złą stronę i widać, że może coś pójść w tej transakcji źle, to straty wynikające z tego są duże. Tak jak w omawianych sytuacjach, jest to: konieczność zapłaty większych kwot pieniężnych na przykład tytułem kosztu procesu, jest to utrata dobrego kontrahenta, który pozwoliłby tę transakcję dokończyć, a na pewno każdorazowo jest to mnóstwo nerwów, straconego czasu, co jest tym bardziej bolesne w momencie, kiedy nie mamy tego efektu w postaci transakcji. Udział pośrednika jest takim buforem bezpieczeństwa — oni widzi po prostu, kiedy coś idzie w złym kierunku i on jest w stanie to naprostować, w taki sposób, żeby do tej transakcji jednak doszło z korzyścią dla obu stron.

 

C.N: No tak, bo tak naprawdę, jak jest jakiś pośrednik — no może nie jakiś — dobry pośrednik, no bo też, powiedzmy sobie szczerze, też się spotykaliśmy, z tym że przez pośredników różne fuck upy występują. A jak jest dobry pośrednik, który zna się na swojej pracy i się angażuje, no to on dużo rzeczy z doświadczenia wychwyci wcześniej.

 

R.H: Oczywiście.

 

C.N: Pod względem prawnym, jak powiedziałeś, jedna z podstawowych rzeczy — kompletacja dokumentów. Wiadomo, tutaj mówi, się, że notariusz wszystko zrobi, ale notariusz czasami czegoś nie zobaczy, czasami o czymś zapomni. Notariusz też jest człowiekiem. I też się spotykamy bardzo często, jak kompletujemy dokumenty, że notariusz czasami na umowie, coś sobie przypomina, albo coś tam jednak nie tak jest no i, mimo że robi tych umów kilka dziennie no to i tak czasami się gdzieś pomyli czy o czymś zapomni – bo miał tyle roboty, że zapomniał wysłać jakiegoś dokumentu. A wiadomo, jak się współpracuje z dobrym pośrednikiem, to przeważnie ma dobrego, sprawdzonego notariusza i nie ma jakichś tam ryzyk. Niby błahych, ale tutaj właśnie klientka przylatuje choćby z zagranicy. Co innego, jak ktoś ma tam 20 minut do notariusza, a ktoś kupuje bilety za dwa czy trzy tysiące. To jest inna sprawa.

 

 I też tutaj temat, który poruszyliśmy, czynnika ludzkiego – komunikacji między klientami. Jak jej jakby nie ma, bo jest na słabym poziomie… z naszego doświadczenia, we wszelkich trudnych case’ach, da się dojść do porozumienia w naprawdę 95% przypadków, a w tych 5%, no to odzywamy się do Rafała i piszemy pisma (tam, gdzie się naprawdę już nie da). Ale 95% przypadków dogadujemy między ludźmi. Klient musi być bardzo, bardzo oporny, żeby nie chcieć się porozumieć w tę czy w tę stronę, albo też klienci czasami nie wiedzą, jakie są rozwiązania danych problemów, albo też czasami mają taką dumę, że ciężko ich jakby przekonać do czegoś. A dobry specjalista potrafi rozmawiać i tę transakcję czy kolanem, czy łokciem jakoś tam dopiąć albo współpracować właśnie z dobrym, sprawdzonym prawnikiem, żeby takich kosztów uniknąć. I emocjonalnych i finansowych, bo też Wasze usługi/sądy kosztują.

 

R.H: Odgrywamy podobną rolę do Was — tego bezpiecznika. Wielokrotnie bez nas uda się to dograć, ale czasem jest to niezbędne, w szczególności, kiedy już się okazało, że to mleko się rozlało.

 

C.N: Dokładnie. A też już jak pewne rzeczy dochodzić sądownie, no to Rafale, jak to w ogóle statystycznie u Was wygląda? Ile średnio trwają sprawy związane z nieruchomościami? Żeby słuchacz miał świadomość, jak te dalsze kroki wyglądają, ile to trwa.

 

R.H: Przed 2020 rokiem było źle, teraz jest w zasadzie tragicznie, jeżeli chodzi o tempo rozpoznawania spraw. Te najprostsze, w których chodzi tylko i wyłącznie o stwierdzenie przez sąd, że jest kwota do zapłaty – one idą stosunkowo szybko. Nawet w ciągu miesiąca jesteśmy w stanie uzyskać nakaz zapłaty. Niemniej jednak są sprawy, kiedy na to czeka się nawet i 12 miesięcy. Jeżeli już jednak wchodzi kwestia sporu pomiędzy stronami, trwa to miesiącami, latami. Czasem ten czas schodzi na czynności zupełnie trywialne jak wymiana najprostszych pism pomiędzy sądem, stronami, pełnomocnikami a świadkami. A kiedy jeszcze jest potrzebna jakaś wiedza, która przerasta sąd, na przykład z zakresu wyceny nieruchomości przez biegłego, no to wtedy też trzeba tak co do zasady dołożyć do długości sporu co najmniej rok.

 

C.N: A pieniądze i emocje zaangażowane.

 

R.H: Oczywiście, że tak. Można powiedzieć, że zadowoleni są prawnicy, którzy prowadzą tę sprawę, ale my trochę inaczej do tego podchodzimy. Dla nas liczy się ten cel, który klient osiągnie. Najlepiej, żeby to osiągnął bez sądu, ale czasem, biorąc pod uwagę, jaki ten cel jest, jest to trudne. W szczególności, jeśli druga strona nie chce się porozumieć.

 

C.N: Pewnie. I Rafale, jeszcze jedna rzecz. Otóż my mamy taki zwyczaj w naszym podcaście, że życzymy naszym słuchaczom tego, co życzylibyśmy sami sobie. Pytanie, co byś życzył naszym słuchaczom na zakończenie?

 

R.H: Powiem tak, mógłbym zupełnie tradycyjnie życzyć zdrowia, szczęścia i pomyślności, ale jednak umówmy się, że chcielibyśmy zamknąć się w temacie, który poruszaliśmy w tym odcinku. Więc podsumowując, życzę naszym słuchaczom, żeby mogli osiągać swoje cele bez konieczności odwoływania się do sądu, bo tak jak mówiłem, czasem uda się ten cel z jego pomocą osiągnąć, czasem nie, ale ile stracimy nerwów, czasu, pieniędzy, to nikt nam nie odda.

 

C.N: Dokładnie, tego też sam sobie życzę. 

 

R.H: Wiem, że może to dziwnie brzmieć z ust prawnika, niemniej jednak widzę, że dużo bardziej zadowoleni są Ci nasi klienci, którzy te swoje cele osiągną bez tego sądu. Nawet jeżeli osiągną swój rezultat, no to, jest jednak lepiej, kiedy zdołają go osiągnąć trzy lata wcześniej, bez uciążliwego, choć wygranego sporu sądowego.

 

C.N: Też do tych klientów się na pewno zapisuję. Drogi Słuchaczu, jak Tobie się podcast podobał, to za wszelkie lajki, share’y, komentarze będziemy bardzo wdzięczni, bo to jest takie docenianie naszej pracy i też tutaj na pewno gość Rafał będzie zadowolony. Jeżeli ktoś miałby jakieś dodatkowe pytania, czy chciał się skontaktować z Rafałem, to podamy dane kontaktowe jego kancelarii w opisie tego podcastu. No i co? Ja Wam życzę wszystkiego dobrego. Trzymajcie się ciepło. Żegnamy się dzisiaj. Do zobaczenia za tydzień. Cześć!

 

R.H: Również dziękuję za wysłuchanie. Cześć!

 

#10 Jak twoje nastawienie wpływa na sukces w sprzedaży

Cześć drogi Słuchaczu! Witamy Cię w naszym podcaście „Eteria Nieruchomości”, w którym dzielimy się naszym doświadczeniem biznesowym i mówimy tylko o tym, co faktycznie działa oraz przynosi efekty: o inwestycjach, rozwoju i możliwościach w nieruchomościach. Jeżeli to Cię interesuje i chcesz od życia czegoś więcej, to jesteś we właściwym miejscu. W dzisiejszym odcinku porozmawiamy sobie, o tym, jak Twoje nastawienie wpływa na sukces w sprzedaży. Z tej strony Cezary Nocula. Zapraszam Ciebie do wysłuchania!

 

Cezary Nocula: Dzisiaj porozmawiamy o tym, jak mieć efekty, tam, gdzie inni ich nie mają. Jeżeli ktoś nie do końca ma tyle doświadczenia, znajomości, kontaktów i wiedzy, to i tak może innych pokonać na rynku. I to się stale obserwuje: jak stary wyjadacz, który wie, który zna, który wszystko widział, czasami przegrywa z młodym wilkiem, nie do końca doświadczonym, który nie do końca wszystko wie. Czemu tak się dzieje? I czemu czasami mamy w pełni przygotowanego, merytorycznego sprzedawcę, który ma dobry produkt, i, mimo że wszystko się zgadza (umiejętności, merytoryka, produkt są okej), to i tak ten sprzedawca, ma przeciętne efekty – efekty sprzedaży przychodzą mu z bólem. Idzie mu co najwyżej przeciętnie, dużo poniżej jego możliwości. A są ludzie, którzy lekko, z gracją, z radością, z uśmiechem na ustach dokonują tych sprzedaży nieruchomości czy tak naprawdę czegokolwiek, nie wiedząc do końca wszystkiego, czasami nie do końca nawet znając swój produkt. Mają ten optymizm, podejście, nastawienie odpowiednie do działania, do klienta, do sprzedaży i to diametralnie zmienia ich końcowe efekty. Dzisiaj o tym porozmawiamy, bo myślę, że to jest dosyć ciekawy temat. Czemu niektórzy mimo pracy, doświadczenia te efekty mają przeciętne, a niektórzy wchodzą z kopyta, z energią, z uśmiechem, z entuzjazmem i te sprzedaże się po prostu wydarzają dużo częściej, lepiej i z dużo większą lekkością. 

 

Jak miałem 18 lat i trenowałem sztuki walki, przed sparingiem, trener powiedział mi takie słowa, które pamiętam do dziś: „Czarek, nastawienie jest to już połowa sukcesu”. Ja mówię: „No jak to? Przecież trenuję, tu kondycje, technikę i tak dalej”. „Nastawienie to połowa sukcesu”. To jak jesteśmy nastawieni, jakie podejście mamy jeszcze przed wykonywaniem jakiegoś działania sprzedażowego, czy tak naprawdę jakiegokolwiek, w dużej mierze determinuje, nazwijmy to, jakość tego działania. Dlaczego tak się dzieje, tak się wydarza? Jeżeli mamy, dla przykładu, kogoś, kto ma się podjąć jakiego działa, załóżmy, sprzedaje nieruchomość i z góry ma takie założenia: „Rynek trudny, kryzys, nie sprzedaje się, ludzie kredytów nie dostają, jest ciężko itp., itd.”. Taki ktoś odpala sprzedaż swojej nieruchomości, rozmawia z klientami i tak dalej i mając w głowie takie myśli, takie założenia, przekonania, to co się dzieje w umyśle danego sprzedawcy nawet przed kontaktem z Klientem — te myśli generują kolejne myśli. Nasz umysł lubi mieć rację. Jeżeli my coś sobie zakładamy: „że się nie da, że to jest trudne”, to wtedy nasz umysł lubi tak nami kierować na poziomie podświadomym, że nam takie efekty dostarczy. Jeżeli coś jest trudne, to sprawi, że będziemy mieli faktyczne trudności w wykonywaniu działania czy sprzedaży. Jeżeli mamy myśli: „Że się nie da, że jest kryzys, że coś tam się dzieje”, że klientów nie ma, no to bardzo często będziemy podejmować realnie takie działania, że tego klienta nie znajdziemy. A jak już będzie klient, to tak będziemy z nim rozmawiać, że na pewno nie kupi. 

 

Fajny przykład, w sferze remontów – pamiętam, jak mieliśmy remontowca, który dostawał od nas wykaz prac, patrzył na mieszkanie i tak: „U ciężko będzie, u tutaj się nie da, u tu nie, tutaj ojejku Panie, co to za robota”. I z takim nastawieniem, nawet nic nie zaczął robić, a już się wszystko wali. W przeszłości czasami brałem takiego fachowca i to kończyło się faktycznie tragedią – tutaj problemy, tu odpada, tu się przyciąga. Ojejku, no nie. Już takich ludzi nie bierzemy. Versus ktoś przychodzi, (oczywiście jak są wyzwania i problemy, to trzeba je widzieć i skupić się na tym, jak je rozwiązać, tylko bardziej w kontekście rozwiązywania problemów, a nie ich wydmuchiwania): „Okej, ciekawy problem, fajnie go rozwiążemy, mam kilka pomysłów, przetestujemy to, tamto, na pewno się uda, wyjdzie, zrobimy, działamy”. I taki ktoś, z takim nastawieniem, szuka rozwiązań i na tym się skupia — jak to zrobić dobrze, szybko, jakościowo. I to ma w głowie. A to, że są problemy — zawsze jakieś są. Takie jest życie po prostu. Po to mamy problemy, żeby je rozwiązywać, żeby rosnąć. I to samo doświadczenie danego fachowca, sprzedawcy, kogokolwiek, te same umiejętności, ten sam problem do rozwiązania, wszystko to samo, ale prace — faktyczne działanie — jednego i drugiego będzie wyglądać totalnie inaczej. 

 

Teraz porozmawiamy sobie o tym, w jaki sposób nastawienie może dawać nam pewne możliwości albo jak nas może blokować. Punkt pierwszy jest to kreatywność i szukanie rozwiązań. I teraz tak, jeśli chcemy zobaczyć możliwości w nieruchomościach, to bez entuzjastycznego, pełnego pasji nastawienia do tej branży, niestety wiele nie zobaczymy. Tak samo w sprzedaży, jeżeli nie jesteśmy pełni pasji i entuzjazmu, że tak sprzedamy daną nieruchomość, damy radę, znajdziemy klienta, znajdziemy odpowiedni produkt, to nasza kreatywność i rozwiązywanie problemów, będzie poniekąd zablokowane. Pytanie, dlaczego.

 

Kiedy mamy negatywne nastawienie i zakładamy z góry, przed podjęciem działań, że prawdopodobnie coś się zakończy porażką, to nasz umysł działa tak, że uzasadniamy sobie i racjonalizujemy. Czyli powiedzmy, ktoś sprzedaje jakąś nieruchomość, nie może jej sprzedać i mówi sobie: „No tak, przecież jest kryzys, ludzie nie dostają kredytów, nie sprzedaje się. Normalka, tak?”. Taka osoba już ma zakodowany ten tok rozumowania podczas działania i to, że jej się nie powiedzie, to jest to zgodne, logiczne z jej rozumowaniem. Dlatego potem ma takie założenie, że jeśli nie może sprzedać danej nieruchomości po cenie X, no to przecież jest to oczywiste, że będzie musieć schodzić z tej ceny. Ten tok rozumowania danej osoby się tutaj kończy. Contra optymistyczne nastawienie: że sprzedamy, że to jest świetna nieruchomość, że widzimy tyle możliwości, naprawdę kupa klientów może być tym zainteresowana, że można zrobić z tego piękne mieszkanie i będzie to, dlatego dla tych klientów naprawdę interesujące. Z takim nastawieniem, jeżeli wystawiamy daną nieruchomość na sprzedaż i się nie sprzedaje (mimo entuzjastycznego nastawienia też się może coś nie sprzedawać), wtedy to nastawienie daje nam to, że my sobie nie uzasadniamy „a kryzys jest”, bo tak jakby, w dupie mamy kryzys. Wtedy zaczynamy szukać rozwiązań. To jest jakby diametralna różnica. My nie szukamy wymówek, tak jak we wcześniejszym nastawieniu, tylko szukamy rozwiązań, bo chcemy sami sobie udowodnić, że to początkowe, entuzjastyczne, pozytywne nastawienie, wygeneruje nam takie efekty, jakie chcemy. A rozwiązań danego problemu jest nieskończenie wiele. Naprawdę nieskończenie wiele. Kwestia tylko dojścia do odpowiedniego rozwiązania, dokopania się do niego, bo nie ma takich problemów na świecie, których ktoś kiedyś nie miał i ich nie rozwiązał. Przykro mi, nie jesteś wyjątkowy. Kropka. 

 

Punk drugi, entuzjastyczne nastawienie jest zaraźliwe. Gdy sami jesteśmy entuzjastycznie nastawieni do jakiegoś produktu, który sprzedajemy — wierzymy w niego, wiemy, że jest świetny, że fajnie się z niego korzysta, że jest funkcjonalny, że jest w adekwatnie świetnej cenie — wtedy łapiemy takiego bakcyla do tego, co sprzedajemy i rozmawiając z potencjalnym kupującym, ten entuzjazm jest bardzo łatwo przekazać. Ludzie się po prostu nim zarażają. Jak widać, że ktoś wierzy w to, co sprzedaje, że sam by chętnie kupił to, co sprzedaje, to po prostu czuć to na poziomie podświadomym. To, co ja zaobserwowałem wśród choćby naszych doradców: są pewni doradcy, którzy bardziej preferują, sprzedaż w starszych budownictwach, w wielkich płytach, mieszkania do remontu, ale są też tacy, którzy preferują, sprzedawać nowe, ładne, wykończone, w nowszych apartamentowcach. Po prostu pewni ludzie czują się lepiej w tego typu nieruchomościach, a pewni ludzie w trochę nowszych. Tak samo, jeśli chodzi o dzielnice, lokalizacje. Pewni czują się lepiej, mocniej w tych dzielnicach, lepiej się im tam sprzedaje, a pewni w innych. I tak jakby to w co naprawdę wierzą, tam im się to lepiej wszystko odbywa. Także warto znać siebie, poznawać siebie, swoje preferencje i sprzedawać to, co na prawdę sercem czujemy. I wtedy umysł nam podpowie odpowiednie rozwiązania, odpowiednią komunikację, odpowiedni marketing, działania, procesy i tak dalej. 

 

Jeżeli my mamy odpowiednie nastawienie, punkt trzeci, to też mamy odpowiednie przygotowanie. Kiedy entuzjastycznie podchodzimy do jakieś sprzedaży, to wtedy też odpowiednio się do niej przygotowujemy. Ponieważ jesteśmy nastawieni na sukces, trzeba o ten sukces odpowiednio zabrać. Samo nastawienie sukcesu nam nie da, ale nastawienie plus odpowiednie działanie już zdecydowanie tak. Właśnie, czym to się różni? Jeżeli z góry mamy założenie, że jest trudno, że to raczej nie wyjdzie, to wtedy jakość naszej pracy, jakość przygotowania jest z reguły raczej na dużo niższym poziomie, z tego względu, że jak nie mamy celu, wiary w cel i jego osiągnięcie to mamy działanie typu „wrzucam drugi bieg i puff”. Niby coś chcemy zrobić, ale to raczej nie wyjdzie — trochę coś przeczytam, trochę czegoś się dowiem, ale no chyba to i tak jakby bez sensu. Z takim tokiem rozumowania, cała praca w procesie sprzedaży będzie dużo niższej jakości. Także, jak jesteście sprzedawcą, czy jak ich zatrudniacie do sprzedaży swoich nieruchomości, zobaczcie, jak dana osoba się przygotowuje do spotkania, jeszcze przed sprzedażą. Naprawdę jak się zaczyna, często, tak się kończy. Kto nie ma przygotowania, nie angażuje się, nie szuka rozwiązań, już na samym początku współpracy, to później prawdopodobnie też nie będzie tego robił. Jak coś nie wyjdzie, to powie: „A, Panie, no kryzys jest. No widzi Pan, co się dziej”. „No kurwa widzę, ale niektórzy robią wyniki, a niektórzy nie”. Tak zawsze było, jest i będzie. Teraz tylko niektórzy mają dużo lepsze uzasadnienie: „O Panie energia drożeje”. „No ale, to Panie, co mnie to obchodzi. Jest robota do wykonania, cele do osiągnięcia i na tym się skupmy”. Także, nastawienie generuje odpowiednią jakość pracy, przygotowanie. Jeżeli mamy byle jakie nastawienie to z reguły byle jaka też będzie jakość naszej pracy.

 

Teraz jak już wiemy, że to nastawienie jednak ma znaczenie, i to ogromne, to omówmy sobie jak to entuzjastyczne czy też pozytywne nastawienie, jak je w sobie pielęgnować. Jak właściwie z każdą inną umiejętnością, gdy jesteśmy wyćwiczeni w tym pozytywnym nastawieniu, to automatycznie dużo łatwiej nam to przychodzi. To jest jak właściwie każdy inny nawyk.  Jak idziemy biegać pierwszy raz, ciężko, jak nigdy nie biegaliśmy. Jak już idziemy biegać setny raz, to po prostu idziemy biegać setny raz. Także, można siebie samego tak wyćwiczyć, żeby do absolutnie wszystkiego podchodzić z entuzjazmem, żeby zawsze szukać rozwiązań, zawsze szukać możliwości, a nie tylko tak jak niestety większość, problemów i wymówek. Szukanie problemów i wymówek jest tak popularne, bo to jest po prostu łatwiejsze — to jest droga na skróty. No bo to, że się nie da i wymyślić jakiś powód, to każdy potrafi, ale wymyślić możliwości rozwiązania danego problemu i potem rzeczywiście to dowieść i wykonać, z tym jest już dużo ciężej. 

 

Teraz omówmy sobie kilka punktów jak to w sobie pielęgnować — najlepsze, jakie znam, pewnie jest ich dużo więcej — abyście mogli od ręki zaimplementować to w swoim procesie sprzedaży, życiu czy czymkolwiek. „Jak zaczynasz, tak kończysz”, czyli dla mnie początek każdego dnia. Początek każdego dnia. Jak się wstajecie tzw. lewą nogą, spóźniacie się, zaspaliście, potem przy każdym zadaniu Wasze nastawienie może być wątpliwe. Gdy macie swój stały rytuał, np. my wstajemy wcześnie rano, o 5.30 i medytujemy, czasami biegam i mam kilka sekwencji, które robię z rana, to mnie to pobudza, daje mi takiego kopa. Stała moja rutyna, gdzie ja się wstrajam w dany dzień, tu i teraz, i nastawiam się: „dam radę, zrobię to, będzie fajnie, wszystko pójdzie tak, jak sobie to zakładam”. Ten początek dnia to, jak zaczynacie swój dzień, determinuje poniekąd w każdym zadaniu, czy będziecie in plus – wierzyć w sukces tego przedsięwzięcia, cokolwiek robicie, czy niestety widzieć same problemy, Baba Jagi i różne tego typu kamienie w butach. Także, punk pierwszy: zacznij dobrze dzień, od stałego rytuału. Tych rytuałów można mieć dziesiątki, setki, jakiekolwiek się chcę. Ja serdecznie polecam medytację, ćwiczenia, coś stałego każdego dnia, co robicie absolutnie każdego dnia i Was nastraja, pomaga zdyscyplinować i pokazać swojemu umysłowi, kto tu rządzi. I potem już w ciągu dnia, w codziennych zadaniach, pokażecie, na co Was stać w 100 procentach.

 

Punkt kolejny: przed rozpoczęciem jakieś sprzedaży, projektu, czymkolwiek się zajmujecie, myśl o pozytywnym rezultacie tego, co chcesz osiągnąć. Utrzymuj w umyśle pozytywny rezultat i sekwencje działań, kroków, jakie prowadzą do tego rezultatu. Jeżeli my skupimy swój umysł na tym pozytywnym rezultacie, jaki chcemy osiągnąć, to wtedy dużo łatwiej będzie nam szukać rozwiązań. Skoro już mamy w swojej głowie, w wyobraźni, to, że sprzedaliśmy coś, zakończyliśmy jakiś projekt, to nasz umysł automatycznie dąży do tego, aby nam podrzucić tego typu działania, rozwiązania, aby rzeczywiście ten pozytywny rezultat urzeczywistnić. 

 

Kochani, dzięki za dzisiaj. Mam nadzieję, że Wasze nastawienie jest jak najbardziej optymistyczne. I teraz w gwoli podsumowania, często można zaobserwować świetnego fachowca, który ma wszystkie umiejętności, zasobowy, tylko jego mindset niestety nie jest na odpowiednim poziomie – czy to nie wierzy w siebie, czy ma gorszy dzień, czy jakby skupia się na nieodpowiednich rzeczach. Niestety ta praca, nie jest na tyle jakościowa, ta sprzedaż, po prostu nie wychodzi. Tak bywa, każdy ma gorszy dzień. Ty Słuchaczu, skoro już jesteś świadomy, możesz nad tym pracować, bo to jest praca jak każda inna, do wykonania nad samym sobą każdego dnia, przy wszystkim właściwie co robimy. 

 

I życzę Ci tego, aby Twoje nastawienie było ultra entuzjastyczne, w każdym wyzwaniu, jakie w życiu będziesz mieć. Bo wyzwania są nieuniknione i na to wpływu nie mamy. One bardzo często same do nas przychodzą, ale na nastawienie, jakie mamy do tych wyzwań, mamy 100% wpływu, 100% kontroli. To my jesteśmy odpowiedzialni za to, co my zrobimy z danym problemem. Jeżeli weźmiemy na siebie odpowiedzialność, to też znajdziemy rozwiązanie na dany problem. Jeżeli znajdziemy jakąś wymówkę czy czynnik trzeci (a bo pada, bo śnieg, a bo kryzys, a bo to, a bo tamto), to wtedy automatycznie stajemy się bezradni. Także, życzę Tobie kreacji własnego życia najlepszego, takiego, jakie sobie wymarzysz. Wszystkiego dobrego! Dzięki za dzisiaj. Jak Wam się podobało lajkujcie, komentujcie, będę mega wdzięczny. Dobrego dnia i do usłyszenia w kolejnym podcaście!


#9 Flipy w małych i dużych miastach, gdzie się najlepiej zarabia? gość Andrzej Dobrowolski

Cześć drogi Słuchaczu! Witamy Ciebie w naszym podcaście „Eteria Nieruchomości”, w którym dzielimy się doświadczeniem biznesowym i mówimy tylko o tym, co faktycznie działa oraz przynosi efekty. Temat dzisiejszego odcinka: „Flipy w małych i dużych miastach — gdzie się najlepiej zarabia?”. Dziś naszym gościem jest Andrzej Dobrowolski — przedsiębiorca, współautor książek, wspaniały szef. Swoją pierwszą firmę założył w wieku 23 lat. Po kilku nieudanych próbach w biznesie postawił wszystko na jedną kartę i wszedł w branżę nieruchomości. Za nim setki transakcji. Obecnie inwestuje w całej Polsce. Swoich osiągnięć nie przypisuje tylko sobie — jest świadomy tego, że działa na sporą skalę dzięki współpracownikom.

Natalia Iali: Miło Cię ponownie widzieć Andrzeju! Słuchajcie, wczoraj byliśmy razem z Andrzejem na takiej imprezie o nazwie „Święto kapitalizmu”. Dziś jest godzina 8 rano, już nagrywamy dla Was podcast, bo Andrzej jak prawdziwy przedsiębiorca, nie marnuje ani minuty swojego życia. Andrzeju, kawa smakuje?

 

Andrzej Dobrowolski: Tak, kawka świetna u Was jest.

 

  1. I: Super, cieszę się bardzo. W takim razie jesteśmy po mocnej dawce kofeiny. Możemy zacząć, ale jak coś, nie bądźcie zbyt poważnie do nas nastawieni. Dobra, lecimy! Andrzeju, obserwuję Cię już od dawna. Cały czas idziesz do przodu, cały czas doświadczasz wzrostu. Powiedz mi, jaka jest Twoja misja biznesowa? Wiadomo, flipy to jest bardzo fajny, zyskowny biznes, który pozwala w krótkim czasie osiągnąć wolność finansową. Pytanie: czy daje Ci to tylko i wyłącznie zyski, czy coś jeszcze motywuje Cię w tym biznesie?

 

A.D: Wiesz, na pewno fajnie jest dawać innym wartość. Czyli, jak kupujemy od kogoś nieruchomość, to staramy się mu pomóc. Zazwyczaj są to ludzie, którzy mają problemy i trzeba podjąć szereg działań, żeby wyciągnąć ich gdzieś tam z jakichś długów, aby szybko przeprowadzić całą transakcję — tego jest mnóstwo. To na pewno jest takie fajne. Też wartościowe jest to, że możemy budować zespół ludzi, którzy z nami pracują, dawać im wartość na zasadzie możliwości pracy w fajnym zespole, w dobrej atmosferze; mogą też cieszyć się z tego, co robią i przy tym dobrze zarabiać.

 

N.I: Super, fajnie. Czyli nie tylko o pieniądze Ci chodzi. Andrzeju, słyszałam, że jesteś ekspertem od robienia flipów w małych miastach. Dla mnie to jest w ogóle zagadka — jak się tam robi flipy? Jakie są różnice w porównaniu do robienia flipów na przykład w Warszawie? — więc chciałabym ten temat głębiej dzisiaj poruszyć. 

 

A.D: Okej, dobrze. Na początku powiedziałbym, że raczej nie czuję się ekspertem. Coś tam sobie po prostu dłubiemy. 

 

N.I: Skromnie, skromnie. 

 

A.D: Co do różnic: zazwyczaj robię flipy w tych małych miastach, tak więc mogę się do tego odnieść. Udaje się też nieraz kupować nieruchomości też w dużych aglomeracjach, ale nie mam super doświadczeń, jeśli chodzi o porównanie tych rynków. 

 

N.I: A jeżeli chodzi na przykład o rentowność inwestycji w małym mieście. Jaką sobie zakładacie?

 

A.D: No właśnie. Tutaj myślę, że procentowo wychodzi to lepiej niż w dużych miastach, ponieważ kupując mieszkanie w małym mieście za 100 tysięcy złotych, to sprzedając z zyskiem 30 tysięcy i robiąc flipa na brudno, to widzisz, ile jest procent. A kupując coś w Warszawie za 400 tysięcy to z automatu, żeby osiągnąć ten sam poziom zysku, ta kwota zysku musi być o wiele konkretniejsza. Myślę, że znacznie ciężej jest taki temat wziąć i dostać. 

 

N.I: Czyli uważasz, że flipy w mniejszych miejscowościach bardziej się opłacają. 

 

A.D: Procentowo na pewno mógłbym pokusić się o takie stwierdzenie. Przy czym kwotowo ta rentowność jest mniejsza, jeżeli na to popatrzysz. 

 

N.I: Musisz zrobić tak naprawdę więcej tematów, żeby osiągnąć tę samą kwotę co na przykład w Warszawie — żeby na flipie zarobić 100 tysięcy. 

 

A.D: 50 tysięcy w Warszawie, na flipie, to chyba takie minimum.

 

N.I: To jest tak i tak.

 

A.D: A u nas wiesz… tak już powiedziałem 100 tysięcy za mieszkanie. To się wydaje abstrakcyjnie mało, ale zakładając, że kupuje mieszkanie za 180 tysięcy, to żeby zarobić 50 tysięcy, nie ukrywam, to jest bardzo dobry temat. Zdarzają się takie, na których można zarobić 100 tysięcy. 

 

N.I: W małych miejscowościach?

 

A.D: Tak. Nawet 200 tysięcy przy jakimś takim większym domu. Natomiast myślę, że w Warszawie, zarobić 100 tysięcy, to nie jest jakieś rocket science, nie?

 

N.I: To jest dobry, porządny flip.

 

A.D: A tutaj z racji na tę cenę, to wiesz, żeby zarobić stówę, to musisz kupić za pół ceny, za półdarmo, aby to miało ręce i nogi. 

 

N.I: A na przykład zauważasz, że w związku z tym, że miejscowość jest mniejsza i pewnie też mieszkają tam mniej zamożni ludzie, taka nieruchomość sprzedaje się dłużej, niż na przykład w dużym mieście?

 

A.D: To też zależy, o jakim okresie mówimy — czy teraz, czy wcześniej. W tych mniejszych miastach na pewno ludzie mają mniej kasy. Łatwiej jest, tak mi się wydaje, z tego, co gdzieś tam obserwuje, sprzedać mieszkanie w Warszawie, bo tutaj jest mnóstwo ludzi, tutaj jest kapitał, tutaj ludzie się przeprowadzają za pracą, niż w jakimś mniejszym mieście, gdzie niekoniecznie ludzie tak bardzo się przemieszczają i ich poziom zarobków jest zupełnie inny. 

 

N.I: Sprzedajemy mieszkania w Pruszkowie. Mamy tam kilka nieruchomości, gdzie ustaliliśmy od razu ceny, które są najniższe na rynku w dzisiejszych czasach i zainteresowanie jest bardzo niskie. Jeżeli w Warszawie byłoby coś wystawione w takiej cenie, że tak powiem, najniższej rynkowej, byłoby sprzedane w kilka dni. Tak więc mamy zawsze taką strategię, że jeżeli sprzedajemy coś w podwarszawskich miejscowościach, no to dajemy bardzo atrakcyjną cenę, żeby przyśpieszyć czas sprzedaży, żeby po prostu przeprowadzić inwestycję. A jak Ty podchodzisz do wyceny swoich nieruchomości przy sprzedaży? Starasz się uzyskać maksymalny zysk czy bardziej zależy Ci na tym, żeby czas sprzedaży był też dość krótki?

 

A.D: Wiesz co, akurat w tych czasach, kiedy ten rynek troszkę siadł, dbamy oto, żeby nasza oferta wyróżniała się bardziej, szczególnie na rynku. Robimy to, poprzez to, że jest mieszkanie ładne, inne, niż pozostałe, które są gdzieś tam w ofertach, na portalach, ale też cena musi być lepsza. Staramy się nie wystawiać ceny, która jest mocno rynkowa, wolimy wystawić coś troszeczkę poniżej tej ceny rynkowej. Wtedy jest o wiele większe zainteresowanie i sprzedajemy to szybciej. Nie chcemy mieć mieszkań, które będą u nas stały parę miesięcy. Rynek w ostatnich latach przyzwyczaił nas do tego, że wszystko się sprzedawało w tydzień, dwa, do miesiąca. Teraz jest inaczej. Trzeba być bardziej cierpliwym, ale myślę, że największą wartością jest sprzedanie czegoś taniej; żeby wyróżniało się przede wszystkim ceną.

 

N.I: Yhy. My dosłownie stosujemy teraz taką strategię, że cena musi przyciągać w dzisiejszych czasach, jak nigdy. W szczególności, jeżeli mówimy o jakiś budżetowych nieruchomościach, które przeważnie były kupowane wcześniej na kredyt, przez tę grupę, która teraz najbardziej ucierpiała na rynku. A powiedz mi, proszę, jeżeli chodzi o przeprowadzanie remontów, czy wy zawsze robicie remont generalny? Czy robicie liftingi? Czy nie robicie niczego?

 

A.D: Wiesz co, to zależy. Tych remontów generalnych ostatnio trochę było. Natomiast staramy się, tego nie robić, bo wiadomo, że każdy remont niesie ze sobą po prostu wiele innych problemów i wyzwań, z którymi trzeba się zmagać. Remont też swoje trwa, więc w tym czasie nie można zamknąć transakcji. Robimy liftingi. Nieraz sprzedajemy na brudno, po posprzątaniu. Opcji jest dużo. To też zależy od opłacalności tego tematu, jak i dostępności ekip. Nieraz jest tak, że powiedzmy, jedna ekipa nam schodzi z remontu, to nawet jak temat nie jest super rentowny po remoncie, to mówimy „idźcie, róbcie tam”, bo chcemy im zapewnić ciągłość pracy. 

 

N.I: Ciągłość pracy, żeby zachować ekipę. Słuszne podejście. A jeżeli chodzi na przykład o takie liftingi – robicie? Wiesz, co mam na myśli?

 

A.D: Tak. Te liftingi mogą być przeróżne: wymiana podstawowych rzeczy, klamek, paneli. 

 

N.I: No tak, bardziej takie uatrakcyjnienia, upiększenia rzeczy niedużym kosztem.

 

A.D: Tak; u nas są liftingi małe, średnie, duże — pełen zakres działań. 

 

N.I: U nas akurat jest tak, że jeżeli mieszkanie jest w stanie  „totalnego granatu”, to doprowadzamy je po prostu do stanu deweloperskiego, czyli odmalowujemy ściany, opróżniamy. Czarek często mówi, że  „wyrzucamy trupy” i wypuszczamy na sprzedaż. Natomiast jeżeli mieszkanie ma już taki potencjał do wejścia: wystarczy dodać kilka elementów, pomalować płytki, wymienić na przykład podłogę na inne panele, to jest już taki droższy lifting, bardziej 10-20 tysięcy (bo doprowadzenie do stanu deweloperskiego kosztuje nas pewnie około 5-10 tysięcy). Taki duży lifting daje nam to dużą przewagę konkurencyjną na rynku, bo w bardzo dobrej cenie możemy sprzedać mieszkanie, do którego ktoś może od razu wejść. A powiedz mi, jak wyglądają u Was te liftingi pod względem kosztów? To jest dla mnie ciekawe czy w małych miastach będzie taniej. No pewnie będzie. 

 

A.D: Właśnie, duże miasto to inny koszt pracy. To też zależy od tego co robimy, tak jak Ty mówisz; od tego jaki jest zakres prac. Samo pomalowanie to jest zupełnie inna stawka, niż po prostu wzięcie i zrobienie czegoś więcej. To też zależy od ekipy. Można mieć super tanią ekipę, za którą trzeba chodzić i ich pilnować, a można mieć lepszą, która jest samowystarczalna i po prostu jest dobra. Nie musimy się martwić, o to, że ktoś zrobi po prostu jakiś „przypał” i będzie trzeba wszystko niszczyć. 

 

N.I: Ale pracujecie ze stałymi ekipami, które już sprawdziliście więc macie do nich zaufanie?

 

A.D: Tak, pracujemy ze stałymi ekipami, ale wiesz jak, to jest. Jak ktoś się przyzwyczai do jednego, to potem zaczyna troszeczkę świrować. 

 

N.I: Mniej się starać. 

 

A.D: Mniej się starać, podnosić cenę i to się gdzieś tam staje mniej opłacalne. Wracając do Twojego pytania, myślę, że jest taniej. Natomiast też nie jest jakoś super tanio. Będziemy teraz szukać dodatkowych ekip, bardziej konkurencyjnych remontów. 

 

N.I: Bardziej konkurencyjnych pod kątem finansowym?

 

A.D: Też pod kątem finansowym. Teraz ogólnie robi się mniej remontów, ludzie mają mniej pieniędzy, przez co też, jest szansa, żeby coś jeszcze sobie tutaj zoptymalizować kosztowo. 

 

N.I: Yhy. Andrzeju, obserwuję, że przez ostatnie kilka lat coraz bardziej aktywnie prowadzisz swoje sieci społecznościowe, dajesz fajny kontent na Facebooku, na Instagramie. Jak w ogóle oceniasz to narzędzia w kontekście biznesu? Czy udało Ci się dzięki temu pozyskać jakieś fajne kontakty biznesowe?

 

A.D: Tak, na pewno. Ja to robię po prostu, bo warto pokazywać i coś robić. A co przyniesie przyszłość, wiadomo, to nie jest w mojej gestii. Finalnie opłaciło mi się to, bo poznałem ciekawych ludzi. 

 

N.I: Zresztą ja też chyba do Ciebie się odezwałam kiedyś na Instagramie, więc też się poznaliśmy dzięki temu.

 

A.D: Chyba tak było. 

 

N.I: Już nie pamiętamy dokładnie.

 

A.D: Więc można po prostu poznawać różnych ciekawych ludzi i też zrobić parę biznesów. Jakieś tam tematy weszły, na zasadzie takiej, że ktoś mi polecił nieruchomość, ja ją kupiłem, zarobiłem. 

 

N.I: Podpowiedział Ci jakiegoś flipa przez Internet?

 

A.D: Tak. Jakiś tam inwestorów pozyskałem przy okazji, więc działa to. Warto pokazywać co się robi, warto być transparentnym i po prostu działać. 

 

N.I: Super. Ja też zauważyłam, że sieci społecznościowe mają potęgę. My tam pozyskiwaliśmy i inwestorów i takich, że tak powiem, inwestorów, którzy wchodzą z grubszym, kilku milionowym kapitałem. Też sporo fajnych ludzi zrekrutowaliśmy do naszej firmy dzięki poleceniom naszych znajomych na ich sieciach społecznościowych. Tak więc uważam, że w dzisiejszych czasach, to jest narzędzie, które daje ogrom możliwości i pomaga nam docierać do wielu osób. A tak jak Ty tworzysz takie fajne treści, moim zdaniem, to też dużo daje inspiracji i motywacji dla młodych osób, dla osób, które chcą coś w swoim życiu zmienić. Masz super w ogóle swoją historię – jak zaczynałeś biznes, od handlu kapciami. Pierwszą nieruchomość kupiłeś za kapcie! To w ogóle wiesz, jak człowiek przeczyta taką historię, to myśli, że: „Sky is the limit! Też tak mogę!”. Andrzeju, a czy jesteś w stanie określić, jaka jest skala Twojego biznesu na dzień dzisiejszy? Ile ludzi zatrudniasz?

 

A.D: Jaka jest skala mojego biznesu… wiesz, co, staramy się działać najmocniej, jak to jest możliwe. Nie powiem Ci dokładnie, ile transakcji zrobiliśmy w tym roku czy ile chcemy robić, bo…

 

N.I: Bo szczęśliwi nie liczą? Na wszystko starcza?

 

A.D: Wiesz, staramy się zwiększać zespół, bo można robić mnóstwo flipów, na których zarobisz kilkanaście tysięcy złotych – iść na ilość, a możesz też po prostu inwestować w mieszkania, czy inne nieruchomości…

 

N.I: Z większą rentownością? 

 

A.D: Tak, dokładnie. Tak więc to gdzieś tam nam przyświeca, aby właśnie zwiększać tę skalę rentowności, zatrudniać nowe osoby, szkolić je, otwierać nowe biznesy, nowe odłogi związane z nieruchomościami, żeby dywersyfikować źródła przychodu. 

 

N.I: A czy na dzień dzisiejszy flipujecie coś oprócz mieszkań?

 

A.D: Oprócz mieszkań, mamy też domy. Jesteśmy też otwarci na działki, wszystko, co jest budowlanką. Głownie skupiamy się właśnie na rynku wtórnym i na kliencie niefirmowym.

 

N.I: Indywidualnym. 

 

A.D: Tak. 

 

N.I: Wiem też, że ze względu na skomplikowane sytuacje prawno–rodzinne (często spotykane przy transakcjach flipowych) zdarzają się dość zabawne sytuacje. U nas na przykład jest sporo takich historii. Pytanie, czy możesz czymś się podzielić – jakąś taką transakcją, którą mocno zapisałeś w pamięci i którą fajnie wspominasz?

 

A.D: Hm, którą fajnie wspominam… Wiesz, współpracuję z budowlańcami, no to mam tych historii ich pomyłek, jakiś takich problemów, wyzwań. 

 

N.I: Wiem, o tym można mówić bardzo dużo, ale właśnie specjalnie chce ukierunkować na fajne rzeczy.

 

A.D: Na pewno cieszy, jak widać, że komuś pomożesz: szybko dopiąć jakąś transakcje, coś kupić, rozwiązać jakiś tam problem, oddłużyć człowieka czy też po prostu dostarczyć wartościowy produkt końcowy – ktoś rzeczywiście kupuje i mówi: „Wow, super. Niesamowicie się cieszę z tego, co mogłem/mogłam od Was kupić!”. Przychodzi mi na myśl taka jedna transakcja. Bardzo ciekawa z dwóch względów. Pani miała mieszkanie spadkowe. Ona mieszkała w Warszawie. Przyjechała tam do nas lokalnie i chciała to mieszkanie szybko sprzedać. Skontaktowała się z nami (już nie będę tutaj rozwijał w jaki sposób, to też jest nasz sposób na pozyskiwanie mieszkań) i trzeba było wziąć je w ciemno, zapłacić około 30 tysięcy złotych zadatku na umowie na skanach, aby ona mogła zapłacić jakiś tam podatek do urzędu skarbowego (już nie pamiętam, to było parę lat temu). Zaryzykowałem, zrobiłem to. Pani sprzedała nam nieruchomość i była bardzo zadowolona z całej transakcji. Zostawiła klucze (nie było nas przy wydaniu), napisała nam fajny, ciepły liścik z podziękowaniami. Transakcja fajna, bardzo ciepła – Pani była zadowolona z transakcji, z tego, że jej zaufaliśmy, że zapłaciliśmy jej te pieniądze, dzięki czemu mogła to mieszkanie sprzedać. A finalnie, rentowność była kosmiczna, ponieważ mieszkanie kupiliśmy za 160 tysięcy złotych, sprzedaliśmy, bez remontu, na brudno, nawet bez opróżnienia tego mieszkania, za 260 tysięcy złotych i to w ciągu miesiąca. 

 

N.I: No to piękny flip, super, fajna historia. 

 

A.D: I ona tyle chciała dostać za to mieszkanie. Tak naprawdę tutaj nie negocjowaliśmy. Wiadomo, w zależności od moralności człowieka, można wciskać, że to mieszkanie nie jest warte i tak dalej. Tak nie robimy, tak do tego nie podchodzimy. Staramy się podejść uczciwie i spowodować to, żeby ktoś nie był przyparty do muru, a żeby nam sprzedał i był zadowolony z całej tej transakcji. 

 

N.I: Też czuł satysfakcję z tego, co sprzedaje. To fajnie. A mi tak się przypomniała, taka transakcja u nas: kupowaliśmy mieszkanie na Bagno, w centrum Warszawy. Kawalerka, 20 metrów. Facet sprzedawał w cenie 200 tysięcy. Taki fajny malarz, w wieku siedemdziesięciu kilku lat. W ogóle tutaj nie rozmawialiśmy o negocjacjach – dla nas cena była super fajna, bo mieszkanie było warte lekko ponad 300 tysięcy, więc chcieliśmy od razu podpisać z nim umowę przedwstępną. Nie zgodził się, powiedział, że dopiero za miesiąc, bo teraz organizuje sobie ślub; będzie się przeprowadzał do swojej żony w wieku 76 lat. Generalnie, ponieważ był malarzem, cała ta kawalerka 20 metrów, jego mieszkanie, było obstawione obrazami. Bardzo dużo różnych obrazów. Popatrzyłam na jeden obraz i zapytałam, czy mi go zostawi. Tam był namalowany koń. Od na to, że „nie, to akurat prezent”, ale obiecał, że na koniec transakcji zrobi mi prezent i namaluje mi własnego konia. No więc na koniec transakcji ja dostałam trzy ogromne obrazy koni, które koniecznie chciał, żebym powiesiła u siebie w domu, tak więc powiesiłam, wysłałam mu zdjęcia. Zaprosił nas też na swój ślub!  W ogóle tak się zaprzyjaźnialiśmy, że to była w ogóle mega, chyba dla nas z Czarkiem najbardziej wzruszająca historia, jak głębokie relacje czasami zostają po takich transakcjach, gdy są przeprowadzone w taki zgodny, uczciwy sposób. My z myślą o ich dobru, oni z taką chęcią, żebyśmy to my konkretnie kupili, żebyśmy to my byli zadowoleni i też z poczuciem, że mogą nam zaufać. Tak więc to też jest bardzo istotne przy takiego typu transakcjach. Fajnie, że jest co wspominać.

 

Andrzeju, słuchaj, a czy Ty uważasz, że każdy może odnieść sukces w tym biznesie? Czy możesz powiedzieć na przykład kim, Twoim zdaniem, trzeba być, aby odnieść sukces w biznesie nieruchomościowym i ogólnie w biznesie? Jaką osobą?

 

A.D: Pytanie też, czym dla kogoś jest osiągnięcie sukcesu, bo to jest w różny sposób definiowane. 

 

N.I: Są różne miary sukcesu. 

 

A.D: Dokładnie tak. Biznes, czyli jakaś tam forma niezależności, zarządzania sobą, innymi. Trzeba sobie szczerze powiedzieć – nie każdy nadaje się do biznesu. Dla niektórych lepszą opcją będzie to, żeby pracować u kogoś, w fajnej firmie, na etacie. 

 

N.I: Nie każdy jest gotów na taką odpowiedzialność, przede wszystkim wziąć na siebie. 

 

A.D: No tak, to kwestia też tego, aby umieć panować nad swoimi emocjami; nie przejmować się wszystkim, pokonywać różnego rodzaju wyzwania. Ktoś może tego nie czuć i nie chcieć tego doświadczać, bo jest za słaby emocjonalnie, psychicznie, żeby to wszystko udźwignąć. Nie jestem psychologiem, żeby rozstrzygać, kto się powinien nadawać, kto nie. Mogę powiedzieć, że na pewno to osoba, która lubi po prostu wziąć i coś tworzyć, lubi niezależność, jest odważna – to są te cechy. 

 

N.I: Tak, powinna umieć akceptować ryzyko. 

 

A.D: Dokładnie tak.

 

N.I: Być gotowa czasami na stratę, żeby później się podnieść. A gdzie Ty Andrzeju widzisz siebie biznesowo za pięć lat? Nadal w biznesie? Czy może już dość?

 

A.D: Te ostatnie lata pokazały nam, że można sobie coś planować, ale…

 

N.I: Ale życie może mieć inny plan?

 

A.D. Nagle przychodzi jakiś tam czarny łabędź i nam wszystko komplikuje. Tutaj jakiś wirus, tam potem wojna i twoje plany mogą zupełnie runąć w gruzach i trzeba zmienić swój model i podejście do świata. Może powiem w ten sposób, na pewno cały czas chciałbym bym szczęśliwym, spełnionym człowiekiem i również, aby tak było za pięć, dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści lat. 

 

N.I: Bardzo fajny cel życiowy. A biznesowo? Masz jakieś plany długookresowe np. zbudować miasto na Marsie? Wiem, że mówiłeś mi o tym. 

 

A.D: Tak, powiedziałem o tym w formie żartu. Na pewno dążę do tego, żeby mieć te biznesy tak poukładane, aby dużo rzeczy – większość rzeczy – działa się beze mnie, aby ludzie wiedzieli, co mają robić i abym ja mógł sobie powiedzmy, gdzieś wyjechać na trzy miesiące, pół roku i w ogóle o tym nie myśleć; tylko gdzieś tam spojrzeć na jakieś wykresy, tabelki, na komunikacje z zespołem, jak tam wszystko to wygląda. I móc sobie żyć – mieć wolną głowę od tych wszystkich wyzwań. 

 

N.I: To, co mówisz, to moim zdaniem jest taka prawdziwa przedsiębiorczość, kiedy właściciel firmy nie jest wewnątrz firmy, tylko może być już za firmą. Wtedy możemy powiedzieć, że faktycznie firmę zbudowaliśmy. Trochę jak dziecko – musimy dziecko wychować, zanim stanie się dorosłe i niezależne. Tak samo z firmą. Myślę, że ten moment pewnym stopniu sukcesu firmy, jest, wtedy kiedy właściciel może już być za firmą, a nie w środku. 

 

A.D: Być nad biznesem, a nie pracownikiem w biznesie. 

 

N.I: Tak.

 

A.D: W dużym stopniu to mi się udaje robić i tak to sobie układać, żeby ludzie byli samodzielni i odpowiedzialni. Cieszę się, że tak jest, ale też widzę duży potencjał do tego, aby to jeszcze udoskonalić, abym miał to lepiej i też, aby firma mogła rosnąć przy okazji, przy moim małym zaangażowaniu czasowym. 

 

N.I: A teraz mało się czasowo angażujesz w prowadzenie swojej firmy?

 

A.D: Nie no, sporo pracuję, ale przez lata było tak, iż ja musiałem być ciągle w firmie i nie mogłem nawet pójść na urlop. Teraz jest już inaczej, lepiej – jestem w stanie pojechać gdzieś, coś zrobić, zupełnie zostawiając to. To też wiąże się z większym zaufaniem do ludzi – do tego, żeby mieli dostęp do konta bankowego, wysyłali przelewy. Przyznasz, że bez sensu jest, kiedy masz niby jakąś swobodę działania, nagle ktoś Ci pisze „hej, potrzebuje, żebyś zrobił jakiś przelew, bo brakuje nam do tego, aby współdzielenia mogła wydać jakieś zaświadczenie”. To bez sensu, nie.

 

N.I: Bez sensu. 

 

A.D: Więc to też wymaga, zaufanie do ludzi. 

 

N.I: Czasu, zbudowania zaufania, jeżeli to obca osoba. 

 

A.D: Tak, jak i też nauczenia ludzi odpowiedzialności, podejmowania decyzji, aby to gdzie tam wszystko działo i aby z każdą głupotą do ciebie nie dzwonili. 

 

N.I: Dobry patentem jest nie odbierać od razu – dopiero jak dzwonią trzeci raz, to wtedy często okazuje się, że ludzie już rozwiązali swoje wyzwania. U nas to się sprawdza. Widzę Andrzeju, że już czas nas goni. Bardzo dziękuję Ci za dzisiejszą rozmowę. Po Twojej wypowiedzi mogę śmiało stwierdzić, że biznes nieruchomościowy da się robić wszędzie, kwestia dopasowania odpowiedniej strategii. Nie mówiłam Ci o tym wcześniej, ale mamy taki zwyczaj, zawsze na końcu naszego podcastu, życzymy naszym słuchaczom tego, co życzylibyśmy sobie. Więc, czego byś życzył?

 

A.D: Dobre, ciekawe pytanie. Tu nie chodzi o to, żeby robić jakieś tam flipy, duże transakcje – nie każdego to kręci. Na pewno życzę wszystkim tego, aby robili rzeczy, które sprawiają im radość i przyjemność, które pomagają im się rozwijać, a nie zwijać, aby nie żyć wedle jakiś tam schematów „bo tak trzeba, bo tak wypada”. Po prostu robić to, co będzie dla nas fajne, przyjemne. Coś, co sprawi, że jak za 30 lat spojrzymy wstecz, stwierdzimy „Wow, fajnie przeżyłem życie”. I myślę, że to jest najważniejsze. Nie pieniądze, nie zarabianie milionów, bo to nie każdego uszczęśliwi. To tylko jest jeden obszar życia, który jest ważny, ale który nie gwarantuje tego, że będzie nam w życiu dobrze. Po prostu bądźmy spełnieni i szczęśliwi przez całe nasze życie.

 

N.I: Super, bardzo Ci dziękuję, Andrzeju. 

 

A.D: Ja również dziękuję Tobie za zaproszenie, za to, że mogliśmy chwilę tutaj porozmawiać. 

 

N.I: Bardzo dziękuję za odsłuchanie tego podcastu drogi Słuchaczu. Jeżeli coś Ci się podobało bądź też nie albo chcesz o coś dodatkowo zapytać, śmiało pisz na podcast@eteria.com.pl lub komentuj, lajków obowiązkowo. Wszelki feedback, a zwłaszcza konstruktywna krytyka, mile widziane. Trzymaj się ciepło. Dzięki!