#9 Flipy w małych i dużych miastach, gdzie się najlepiej zarabia? gość Andrzej Dobrowolski

Cześć drogi Słuchaczu! Witamy Ciebie w naszym podcaście „Eteria Nieruchomości”, w którym dzielimy się doświadczeniem biznesowym i mówimy tylko o tym, co faktycznie działa oraz przynosi efekty. Temat dzisiejszego odcinka: „Flipy w małych i dużych miastach — gdzie się najlepiej zarabia?”. Dziś naszym gościem jest Andrzej Dobrowolski — przedsiębiorca, współautor książek, wspaniały szef. Swoją pierwszą firmę założył w wieku 23 lat. Po kilku nieudanych próbach w biznesie postawił wszystko na jedną kartę i wszedł w branżę nieruchomości. Za nim setki transakcji. Obecnie inwestuje w całej Polsce. Swoich osiągnięć nie przypisuje tylko sobie — jest świadomy tego, że działa na sporą skalę dzięki współpracownikom.

Natalia Iali: Miło Cię ponownie widzieć Andrzeju! Słuchajcie, wczoraj byliśmy razem z Andrzejem na takiej imprezie o nazwie „Święto kapitalizmu”. Dziś jest godzina 8 rano, już nagrywamy dla Was podcast, bo Andrzej jak prawdziwy przedsiębiorca, nie marnuje ani minuty swojego życia. Andrzeju, kawa smakuje?

 

Andrzej Dobrowolski: Tak, kawka świetna u Was jest.

 

  1. I: Super, cieszę się bardzo. W takim razie jesteśmy po mocnej dawce kofeiny. Możemy zacząć, ale jak coś, nie bądźcie zbyt poważnie do nas nastawieni. Dobra, lecimy! Andrzeju, obserwuję Cię już od dawna. Cały czas idziesz do przodu, cały czas doświadczasz wzrostu. Powiedz mi, jaka jest Twoja misja biznesowa? Wiadomo, flipy to jest bardzo fajny, zyskowny biznes, który pozwala w krótkim czasie osiągnąć wolność finansową. Pytanie: czy daje Ci to tylko i wyłącznie zyski, czy coś jeszcze motywuje Cię w tym biznesie?

 

A.D: Wiesz, na pewno fajnie jest dawać innym wartość. Czyli, jak kupujemy od kogoś nieruchomość, to staramy się mu pomóc. Zazwyczaj są to ludzie, którzy mają problemy i trzeba podjąć szereg działań, żeby wyciągnąć ich gdzieś tam z jakichś długów, aby szybko przeprowadzić całą transakcję — tego jest mnóstwo. To na pewno jest takie fajne. Też wartościowe jest to, że możemy budować zespół ludzi, którzy z nami pracują, dawać im wartość na zasadzie możliwości pracy w fajnym zespole, w dobrej atmosferze; mogą też cieszyć się z tego, co robią i przy tym dobrze zarabiać.

 

N.I: Super, fajnie. Czyli nie tylko o pieniądze Ci chodzi. Andrzeju, słyszałam, że jesteś ekspertem od robienia flipów w małych miastach. Dla mnie to jest w ogóle zagadka — jak się tam robi flipy? Jakie są różnice w porównaniu do robienia flipów na przykład w Warszawie? — więc chciałabym ten temat głębiej dzisiaj poruszyć. 

 

A.D: Okej, dobrze. Na początku powiedziałbym, że raczej nie czuję się ekspertem. Coś tam sobie po prostu dłubiemy. 

 

N.I: Skromnie, skromnie. 

 

A.D: Co do różnic: zazwyczaj robię flipy w tych małych miastach, tak więc mogę się do tego odnieść. Udaje się też nieraz kupować nieruchomości też w dużych aglomeracjach, ale nie mam super doświadczeń, jeśli chodzi o porównanie tych rynków. 

 

N.I: A jeżeli chodzi na przykład o rentowność inwestycji w małym mieście. Jaką sobie zakładacie?

 

A.D: No właśnie. Tutaj myślę, że procentowo wychodzi to lepiej niż w dużych miastach, ponieważ kupując mieszkanie w małym mieście za 100 tysięcy złotych, to sprzedając z zyskiem 30 tysięcy i robiąc flipa na brudno, to widzisz, ile jest procent. A kupując coś w Warszawie za 400 tysięcy to z automatu, żeby osiągnąć ten sam poziom zysku, ta kwota zysku musi być o wiele konkretniejsza. Myślę, że znacznie ciężej jest taki temat wziąć i dostać. 

 

N.I: Czyli uważasz, że flipy w mniejszych miejscowościach bardziej się opłacają. 

 

A.D: Procentowo na pewno mógłbym pokusić się o takie stwierdzenie. Przy czym kwotowo ta rentowność jest mniejsza, jeżeli na to popatrzysz. 

 

N.I: Musisz zrobić tak naprawdę więcej tematów, żeby osiągnąć tę samą kwotę co na przykład w Warszawie — żeby na flipie zarobić 100 tysięcy. 

 

A.D: 50 tysięcy w Warszawie, na flipie, to chyba takie minimum.

 

N.I: To jest tak i tak.

 

A.D: A u nas wiesz… tak już powiedziałem 100 tysięcy za mieszkanie. To się wydaje abstrakcyjnie mało, ale zakładając, że kupuje mieszkanie za 180 tysięcy, to żeby zarobić 50 tysięcy, nie ukrywam, to jest bardzo dobry temat. Zdarzają się takie, na których można zarobić 100 tysięcy. 

 

N.I: W małych miejscowościach?

 

A.D: Tak. Nawet 200 tysięcy przy jakimś takim większym domu. Natomiast myślę, że w Warszawie, zarobić 100 tysięcy, to nie jest jakieś rocket science, nie?

 

N.I: To jest dobry, porządny flip.

 

A.D: A tutaj z racji na tę cenę, to wiesz, żeby zarobić stówę, to musisz kupić za pół ceny, za półdarmo, aby to miało ręce i nogi. 

 

N.I: A na przykład zauważasz, że w związku z tym, że miejscowość jest mniejsza i pewnie też mieszkają tam mniej zamożni ludzie, taka nieruchomość sprzedaje się dłużej, niż na przykład w dużym mieście?

 

A.D: To też zależy, o jakim okresie mówimy — czy teraz, czy wcześniej. W tych mniejszych miastach na pewno ludzie mają mniej kasy. Łatwiej jest, tak mi się wydaje, z tego, co gdzieś tam obserwuje, sprzedać mieszkanie w Warszawie, bo tutaj jest mnóstwo ludzi, tutaj jest kapitał, tutaj ludzie się przeprowadzają za pracą, niż w jakimś mniejszym mieście, gdzie niekoniecznie ludzie tak bardzo się przemieszczają i ich poziom zarobków jest zupełnie inny. 

 

N.I: Sprzedajemy mieszkania w Pruszkowie. Mamy tam kilka nieruchomości, gdzie ustaliliśmy od razu ceny, które są najniższe na rynku w dzisiejszych czasach i zainteresowanie jest bardzo niskie. Jeżeli w Warszawie byłoby coś wystawione w takiej cenie, że tak powiem, najniższej rynkowej, byłoby sprzedane w kilka dni. Tak więc mamy zawsze taką strategię, że jeżeli sprzedajemy coś w podwarszawskich miejscowościach, no to dajemy bardzo atrakcyjną cenę, żeby przyśpieszyć czas sprzedaży, żeby po prostu przeprowadzić inwestycję. A jak Ty podchodzisz do wyceny swoich nieruchomości przy sprzedaży? Starasz się uzyskać maksymalny zysk czy bardziej zależy Ci na tym, żeby czas sprzedaży był też dość krótki?

 

A.D: Wiesz co, akurat w tych czasach, kiedy ten rynek troszkę siadł, dbamy oto, żeby nasza oferta wyróżniała się bardziej, szczególnie na rynku. Robimy to, poprzez to, że jest mieszkanie ładne, inne, niż pozostałe, które są gdzieś tam w ofertach, na portalach, ale też cena musi być lepsza. Staramy się nie wystawiać ceny, która jest mocno rynkowa, wolimy wystawić coś troszeczkę poniżej tej ceny rynkowej. Wtedy jest o wiele większe zainteresowanie i sprzedajemy to szybciej. Nie chcemy mieć mieszkań, które będą u nas stały parę miesięcy. Rynek w ostatnich latach przyzwyczaił nas do tego, że wszystko się sprzedawało w tydzień, dwa, do miesiąca. Teraz jest inaczej. Trzeba być bardziej cierpliwym, ale myślę, że największą wartością jest sprzedanie czegoś taniej; żeby wyróżniało się przede wszystkim ceną.

 

N.I: Yhy. My dosłownie stosujemy teraz taką strategię, że cena musi przyciągać w dzisiejszych czasach, jak nigdy. W szczególności, jeżeli mówimy o jakiś budżetowych nieruchomościach, które przeważnie były kupowane wcześniej na kredyt, przez tę grupę, która teraz najbardziej ucierpiała na rynku. A powiedz mi, proszę, jeżeli chodzi o przeprowadzanie remontów, czy wy zawsze robicie remont generalny? Czy robicie liftingi? Czy nie robicie niczego?

 

A.D: Wiesz co, to zależy. Tych remontów generalnych ostatnio trochę było. Natomiast staramy się, tego nie robić, bo wiadomo, że każdy remont niesie ze sobą po prostu wiele innych problemów i wyzwań, z którymi trzeba się zmagać. Remont też swoje trwa, więc w tym czasie nie można zamknąć transakcji. Robimy liftingi. Nieraz sprzedajemy na brudno, po posprzątaniu. Opcji jest dużo. To też zależy od opłacalności tego tematu, jak i dostępności ekip. Nieraz jest tak, że powiedzmy, jedna ekipa nam schodzi z remontu, to nawet jak temat nie jest super rentowny po remoncie, to mówimy „idźcie, róbcie tam”, bo chcemy im zapewnić ciągłość pracy. 

 

N.I: Ciągłość pracy, żeby zachować ekipę. Słuszne podejście. A jeżeli chodzi na przykład o takie liftingi – robicie? Wiesz, co mam na myśli?

 

A.D: Tak. Te liftingi mogą być przeróżne: wymiana podstawowych rzeczy, klamek, paneli. 

 

N.I: No tak, bardziej takie uatrakcyjnienia, upiększenia rzeczy niedużym kosztem.

 

A.D: Tak; u nas są liftingi małe, średnie, duże — pełen zakres działań. 

 

N.I: U nas akurat jest tak, że jeżeli mieszkanie jest w stanie  „totalnego granatu”, to doprowadzamy je po prostu do stanu deweloperskiego, czyli odmalowujemy ściany, opróżniamy. Czarek często mówi, że  „wyrzucamy trupy” i wypuszczamy na sprzedaż. Natomiast jeżeli mieszkanie ma już taki potencjał do wejścia: wystarczy dodać kilka elementów, pomalować płytki, wymienić na przykład podłogę na inne panele, to jest już taki droższy lifting, bardziej 10-20 tysięcy (bo doprowadzenie do stanu deweloperskiego kosztuje nas pewnie około 5-10 tysięcy). Taki duży lifting daje nam to dużą przewagę konkurencyjną na rynku, bo w bardzo dobrej cenie możemy sprzedać mieszkanie, do którego ktoś może od razu wejść. A powiedz mi, jak wyglądają u Was te liftingi pod względem kosztów? To jest dla mnie ciekawe czy w małych miastach będzie taniej. No pewnie będzie. 

 

A.D: Właśnie, duże miasto to inny koszt pracy. To też zależy od tego co robimy, tak jak Ty mówisz; od tego jaki jest zakres prac. Samo pomalowanie to jest zupełnie inna stawka, niż po prostu wzięcie i zrobienie czegoś więcej. To też zależy od ekipy. Można mieć super tanią ekipę, za którą trzeba chodzić i ich pilnować, a można mieć lepszą, która jest samowystarczalna i po prostu jest dobra. Nie musimy się martwić, o to, że ktoś zrobi po prostu jakiś „przypał” i będzie trzeba wszystko niszczyć. 

 

N.I: Ale pracujecie ze stałymi ekipami, które już sprawdziliście więc macie do nich zaufanie?

 

A.D: Tak, pracujemy ze stałymi ekipami, ale wiesz jak, to jest. Jak ktoś się przyzwyczai do jednego, to potem zaczyna troszeczkę świrować. 

 

N.I: Mniej się starać. 

 

A.D: Mniej się starać, podnosić cenę i to się gdzieś tam staje mniej opłacalne. Wracając do Twojego pytania, myślę, że jest taniej. Natomiast też nie jest jakoś super tanio. Będziemy teraz szukać dodatkowych ekip, bardziej konkurencyjnych remontów. 

 

N.I: Bardziej konkurencyjnych pod kątem finansowym?

 

A.D: Też pod kątem finansowym. Teraz ogólnie robi się mniej remontów, ludzie mają mniej pieniędzy, przez co też, jest szansa, żeby coś jeszcze sobie tutaj zoptymalizować kosztowo. 

 

N.I: Yhy. Andrzeju, obserwuję, że przez ostatnie kilka lat coraz bardziej aktywnie prowadzisz swoje sieci społecznościowe, dajesz fajny kontent na Facebooku, na Instagramie. Jak w ogóle oceniasz to narzędzia w kontekście biznesu? Czy udało Ci się dzięki temu pozyskać jakieś fajne kontakty biznesowe?

 

A.D: Tak, na pewno. Ja to robię po prostu, bo warto pokazywać i coś robić. A co przyniesie przyszłość, wiadomo, to nie jest w mojej gestii. Finalnie opłaciło mi się to, bo poznałem ciekawych ludzi. 

 

N.I: Zresztą ja też chyba do Ciebie się odezwałam kiedyś na Instagramie, więc też się poznaliśmy dzięki temu.

 

A.D: Chyba tak było. 

 

N.I: Już nie pamiętamy dokładnie.

 

A.D: Więc można po prostu poznawać różnych ciekawych ludzi i też zrobić parę biznesów. Jakieś tam tematy weszły, na zasadzie takiej, że ktoś mi polecił nieruchomość, ja ją kupiłem, zarobiłem. 

 

N.I: Podpowiedział Ci jakiegoś flipa przez Internet?

 

A.D: Tak. Jakiś tam inwestorów pozyskałem przy okazji, więc działa to. Warto pokazywać co się robi, warto być transparentnym i po prostu działać. 

 

N.I: Super. Ja też zauważyłam, że sieci społecznościowe mają potęgę. My tam pozyskiwaliśmy i inwestorów i takich, że tak powiem, inwestorów, którzy wchodzą z grubszym, kilku milionowym kapitałem. Też sporo fajnych ludzi zrekrutowaliśmy do naszej firmy dzięki poleceniom naszych znajomych na ich sieciach społecznościowych. Tak więc uważam, że w dzisiejszych czasach, to jest narzędzie, które daje ogrom możliwości i pomaga nam docierać do wielu osób. A tak jak Ty tworzysz takie fajne treści, moim zdaniem, to też dużo daje inspiracji i motywacji dla młodych osób, dla osób, które chcą coś w swoim życiu zmienić. Masz super w ogóle swoją historię – jak zaczynałeś biznes, od handlu kapciami. Pierwszą nieruchomość kupiłeś za kapcie! To w ogóle wiesz, jak człowiek przeczyta taką historię, to myśli, że: „Sky is the limit! Też tak mogę!”. Andrzeju, a czy jesteś w stanie określić, jaka jest skala Twojego biznesu na dzień dzisiejszy? Ile ludzi zatrudniasz?

 

A.D: Jaka jest skala mojego biznesu… wiesz, co, staramy się działać najmocniej, jak to jest możliwe. Nie powiem Ci dokładnie, ile transakcji zrobiliśmy w tym roku czy ile chcemy robić, bo…

 

N.I: Bo szczęśliwi nie liczą? Na wszystko starcza?

 

A.D: Wiesz, staramy się zwiększać zespół, bo można robić mnóstwo flipów, na których zarobisz kilkanaście tysięcy złotych – iść na ilość, a możesz też po prostu inwestować w mieszkania, czy inne nieruchomości…

 

N.I: Z większą rentownością? 

 

A.D: Tak, dokładnie. Tak więc to gdzieś tam nam przyświeca, aby właśnie zwiększać tę skalę rentowności, zatrudniać nowe osoby, szkolić je, otwierać nowe biznesy, nowe odłogi związane z nieruchomościami, żeby dywersyfikować źródła przychodu. 

 

N.I: A czy na dzień dzisiejszy flipujecie coś oprócz mieszkań?

 

A.D: Oprócz mieszkań, mamy też domy. Jesteśmy też otwarci na działki, wszystko, co jest budowlanką. Głownie skupiamy się właśnie na rynku wtórnym i na kliencie niefirmowym.

 

N.I: Indywidualnym. 

 

A.D: Tak. 

 

N.I: Wiem też, że ze względu na skomplikowane sytuacje prawno–rodzinne (często spotykane przy transakcjach flipowych) zdarzają się dość zabawne sytuacje. U nas na przykład jest sporo takich historii. Pytanie, czy możesz czymś się podzielić – jakąś taką transakcją, którą mocno zapisałeś w pamięci i którą fajnie wspominasz?

 

A.D: Hm, którą fajnie wspominam… Wiesz, współpracuję z budowlańcami, no to mam tych historii ich pomyłek, jakiś takich problemów, wyzwań. 

 

N.I: Wiem, o tym można mówić bardzo dużo, ale właśnie specjalnie chce ukierunkować na fajne rzeczy.

 

A.D: Na pewno cieszy, jak widać, że komuś pomożesz: szybko dopiąć jakąś transakcje, coś kupić, rozwiązać jakiś tam problem, oddłużyć człowieka czy też po prostu dostarczyć wartościowy produkt końcowy – ktoś rzeczywiście kupuje i mówi: „Wow, super. Niesamowicie się cieszę z tego, co mogłem/mogłam od Was kupić!”. Przychodzi mi na myśl taka jedna transakcja. Bardzo ciekawa z dwóch względów. Pani miała mieszkanie spadkowe. Ona mieszkała w Warszawie. Przyjechała tam do nas lokalnie i chciała to mieszkanie szybko sprzedać. Skontaktowała się z nami (już nie będę tutaj rozwijał w jaki sposób, to też jest nasz sposób na pozyskiwanie mieszkań) i trzeba było wziąć je w ciemno, zapłacić około 30 tysięcy złotych zadatku na umowie na skanach, aby ona mogła zapłacić jakiś tam podatek do urzędu skarbowego (już nie pamiętam, to było parę lat temu). Zaryzykowałem, zrobiłem to. Pani sprzedała nam nieruchomość i była bardzo zadowolona z całej transakcji. Zostawiła klucze (nie było nas przy wydaniu), napisała nam fajny, ciepły liścik z podziękowaniami. Transakcja fajna, bardzo ciepła – Pani była zadowolona z transakcji, z tego, że jej zaufaliśmy, że zapłaciliśmy jej te pieniądze, dzięki czemu mogła to mieszkanie sprzedać. A finalnie, rentowność była kosmiczna, ponieważ mieszkanie kupiliśmy za 160 tysięcy złotych, sprzedaliśmy, bez remontu, na brudno, nawet bez opróżnienia tego mieszkania, za 260 tysięcy złotych i to w ciągu miesiąca. 

 

N.I: No to piękny flip, super, fajna historia. 

 

A.D: I ona tyle chciała dostać za to mieszkanie. Tak naprawdę tutaj nie negocjowaliśmy. Wiadomo, w zależności od moralności człowieka, można wciskać, że to mieszkanie nie jest warte i tak dalej. Tak nie robimy, tak do tego nie podchodzimy. Staramy się podejść uczciwie i spowodować to, żeby ktoś nie był przyparty do muru, a żeby nam sprzedał i był zadowolony z całej tej transakcji. 

 

N.I: Też czuł satysfakcję z tego, co sprzedaje. To fajnie. A mi tak się przypomniała, taka transakcja u nas: kupowaliśmy mieszkanie na Bagno, w centrum Warszawy. Kawalerka, 20 metrów. Facet sprzedawał w cenie 200 tysięcy. Taki fajny malarz, w wieku siedemdziesięciu kilku lat. W ogóle tutaj nie rozmawialiśmy o negocjacjach – dla nas cena była super fajna, bo mieszkanie było warte lekko ponad 300 tysięcy, więc chcieliśmy od razu podpisać z nim umowę przedwstępną. Nie zgodził się, powiedział, że dopiero za miesiąc, bo teraz organizuje sobie ślub; będzie się przeprowadzał do swojej żony w wieku 76 lat. Generalnie, ponieważ był malarzem, cała ta kawalerka 20 metrów, jego mieszkanie, było obstawione obrazami. Bardzo dużo różnych obrazów. Popatrzyłam na jeden obraz i zapytałam, czy mi go zostawi. Tam był namalowany koń. Od na to, że „nie, to akurat prezent”, ale obiecał, że na koniec transakcji zrobi mi prezent i namaluje mi własnego konia. No więc na koniec transakcji ja dostałam trzy ogromne obrazy koni, które koniecznie chciał, żebym powiesiła u siebie w domu, tak więc powiesiłam, wysłałam mu zdjęcia. Zaprosił nas też na swój ślub!  W ogóle tak się zaprzyjaźnialiśmy, że to była w ogóle mega, chyba dla nas z Czarkiem najbardziej wzruszająca historia, jak głębokie relacje czasami zostają po takich transakcjach, gdy są przeprowadzone w taki zgodny, uczciwy sposób. My z myślą o ich dobru, oni z taką chęcią, żebyśmy to my konkretnie kupili, żebyśmy to my byli zadowoleni i też z poczuciem, że mogą nam zaufać. Tak więc to też jest bardzo istotne przy takiego typu transakcjach. Fajnie, że jest co wspominać.

 

Andrzeju, słuchaj, a czy Ty uważasz, że każdy może odnieść sukces w tym biznesie? Czy możesz powiedzieć na przykład kim, Twoim zdaniem, trzeba być, aby odnieść sukces w biznesie nieruchomościowym i ogólnie w biznesie? Jaką osobą?

 

A.D: Pytanie też, czym dla kogoś jest osiągnięcie sukcesu, bo to jest w różny sposób definiowane. 

 

N.I: Są różne miary sukcesu. 

 

A.D: Dokładnie tak. Biznes, czyli jakaś tam forma niezależności, zarządzania sobą, innymi. Trzeba sobie szczerze powiedzieć – nie każdy nadaje się do biznesu. Dla niektórych lepszą opcją będzie to, żeby pracować u kogoś, w fajnej firmie, na etacie. 

 

N.I: Nie każdy jest gotów na taką odpowiedzialność, przede wszystkim wziąć na siebie. 

 

A.D: No tak, to kwestia też tego, aby umieć panować nad swoimi emocjami; nie przejmować się wszystkim, pokonywać różnego rodzaju wyzwania. Ktoś może tego nie czuć i nie chcieć tego doświadczać, bo jest za słaby emocjonalnie, psychicznie, żeby to wszystko udźwignąć. Nie jestem psychologiem, żeby rozstrzygać, kto się powinien nadawać, kto nie. Mogę powiedzieć, że na pewno to osoba, która lubi po prostu wziąć i coś tworzyć, lubi niezależność, jest odważna – to są te cechy. 

 

N.I: Tak, powinna umieć akceptować ryzyko. 

 

A.D: Dokładnie tak.

 

N.I: Być gotowa czasami na stratę, żeby później się podnieść. A gdzie Ty Andrzeju widzisz siebie biznesowo za pięć lat? Nadal w biznesie? Czy może już dość?

 

A.D: Te ostatnie lata pokazały nam, że można sobie coś planować, ale…

 

N.I: Ale życie może mieć inny plan?

 

A.D. Nagle przychodzi jakiś tam czarny łabędź i nam wszystko komplikuje. Tutaj jakiś wirus, tam potem wojna i twoje plany mogą zupełnie runąć w gruzach i trzeba zmienić swój model i podejście do świata. Może powiem w ten sposób, na pewno cały czas chciałbym bym szczęśliwym, spełnionym człowiekiem i również, aby tak było za pięć, dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści lat. 

 

N.I: Bardzo fajny cel życiowy. A biznesowo? Masz jakieś plany długookresowe np. zbudować miasto na Marsie? Wiem, że mówiłeś mi o tym. 

 

A.D: Tak, powiedziałem o tym w formie żartu. Na pewno dążę do tego, żeby mieć te biznesy tak poukładane, aby dużo rzeczy – większość rzeczy – działa się beze mnie, aby ludzie wiedzieli, co mają robić i abym ja mógł sobie powiedzmy, gdzieś wyjechać na trzy miesiące, pół roku i w ogóle o tym nie myśleć; tylko gdzieś tam spojrzeć na jakieś wykresy, tabelki, na komunikacje z zespołem, jak tam wszystko to wygląda. I móc sobie żyć – mieć wolną głowę od tych wszystkich wyzwań. 

 

N.I: To, co mówisz, to moim zdaniem jest taka prawdziwa przedsiębiorczość, kiedy właściciel firmy nie jest wewnątrz firmy, tylko może być już za firmą. Wtedy możemy powiedzieć, że faktycznie firmę zbudowaliśmy. Trochę jak dziecko – musimy dziecko wychować, zanim stanie się dorosłe i niezależne. Tak samo z firmą. Myślę, że ten moment pewnym stopniu sukcesu firmy, jest, wtedy kiedy właściciel może już być za firmą, a nie w środku. 

 

A.D: Być nad biznesem, a nie pracownikiem w biznesie. 

 

N.I: Tak.

 

A.D: W dużym stopniu to mi się udaje robić i tak to sobie układać, żeby ludzie byli samodzielni i odpowiedzialni. Cieszę się, że tak jest, ale też widzę duży potencjał do tego, aby to jeszcze udoskonalić, abym miał to lepiej i też, aby firma mogła rosnąć przy okazji, przy moim małym zaangażowaniu czasowym. 

 

N.I: A teraz mało się czasowo angażujesz w prowadzenie swojej firmy?

 

A.D: Nie no, sporo pracuję, ale przez lata było tak, iż ja musiałem być ciągle w firmie i nie mogłem nawet pójść na urlop. Teraz jest już inaczej, lepiej – jestem w stanie pojechać gdzieś, coś zrobić, zupełnie zostawiając to. To też wiąże się z większym zaufaniem do ludzi – do tego, żeby mieli dostęp do konta bankowego, wysyłali przelewy. Przyznasz, że bez sensu jest, kiedy masz niby jakąś swobodę działania, nagle ktoś Ci pisze „hej, potrzebuje, żebyś zrobił jakiś przelew, bo brakuje nam do tego, aby współdzielenia mogła wydać jakieś zaświadczenie”. To bez sensu, nie.

 

N.I: Bez sensu. 

 

A.D: Więc to też wymaga, zaufanie do ludzi. 

 

N.I: Czasu, zbudowania zaufania, jeżeli to obca osoba. 

 

A.D: Tak, jak i też nauczenia ludzi odpowiedzialności, podejmowania decyzji, aby to gdzie tam wszystko działo i aby z każdą głupotą do ciebie nie dzwonili. 

 

N.I: Dobry patentem jest nie odbierać od razu – dopiero jak dzwonią trzeci raz, to wtedy często okazuje się, że ludzie już rozwiązali swoje wyzwania. U nas to się sprawdza. Widzę Andrzeju, że już czas nas goni. Bardzo dziękuję Ci za dzisiejszą rozmowę. Po Twojej wypowiedzi mogę śmiało stwierdzić, że biznes nieruchomościowy da się robić wszędzie, kwestia dopasowania odpowiedniej strategii. Nie mówiłam Ci o tym wcześniej, ale mamy taki zwyczaj, zawsze na końcu naszego podcastu, życzymy naszym słuchaczom tego, co życzylibyśmy sobie. Więc, czego byś życzył?

 

A.D: Dobre, ciekawe pytanie. Tu nie chodzi o to, żeby robić jakieś tam flipy, duże transakcje – nie każdego to kręci. Na pewno życzę wszystkim tego, aby robili rzeczy, które sprawiają im radość i przyjemność, które pomagają im się rozwijać, a nie zwijać, aby nie żyć wedle jakiś tam schematów „bo tak trzeba, bo tak wypada”. Po prostu robić to, co będzie dla nas fajne, przyjemne. Coś, co sprawi, że jak za 30 lat spojrzymy wstecz, stwierdzimy „Wow, fajnie przeżyłem życie”. I myślę, że to jest najważniejsze. Nie pieniądze, nie zarabianie milionów, bo to nie każdego uszczęśliwi. To tylko jest jeden obszar życia, który jest ważny, ale który nie gwarantuje tego, że będzie nam w życiu dobrze. Po prostu bądźmy spełnieni i szczęśliwi przez całe nasze życie.

 

N.I: Super, bardzo Ci dziękuję, Andrzeju. 

 

A.D: Ja również dziękuję Tobie za zaproszenie, za to, że mogliśmy chwilę tutaj porozmawiać. 

 

N.I: Bardzo dziękuję za odsłuchanie tego podcastu drogi Słuchaczu. Jeżeli coś Ci się podobało bądź też nie albo chcesz o coś dodatkowo zapytać, śmiało pisz na podcast@eteria.com.pl lub komentuj, lajków obowiązkowo. Wszelki feedback, a zwłaszcza konstruktywna krytyka, mile widziane. Trzymaj się ciepło. Dzięki!



Zobacz, jak sprzedajemy